[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak Calloway zdawa³ siê tego nie widzieæ; by³ w tym specjalist¹.Poprostu patrzy³ na Ryana niewinnym wzrokiem, a¿ ten opuœci³ oczy i przytakn¹³.- Jasne - rzek³ ponuro.- Fajny z ciebie facet.Ryan spojrza³ na niego oskar¿ycielsko i ruszy³ w pogoñ za Eddem Cunninghamem.- ¯adnej zabawy bez Belcha - powiedzia³ Calloway, staraj¹c siê roz³adowaæatmosferê.Ktoœ chrz¹kn¹³ i kr¹g gapiów zacz¹³ siê rozpraszaæ.Przedstawienieby³o skoñczone.- OK, OK - rzek³ Calloway, staraj¹c siê powróciæ do rutyny teatralnej.- Doroboty.Zaczynamy od pocz¹tku.Diana, jesteœ gotowa?- Tak.- OK.Zaczynamy?Odwróci³ siê ty³em do ogrodu Olivii.Czekaj¹cy aktorzy za­czêli gromadziæ siêna scenie.Pali³y siê tylko œwiat³a oœwiet­laj¹ce scenê, widownia tonê³a wciemnoœciach.Rzêdy pustych krzese³ wydawa³y siê byæ znudzone tym, co dzia³osiê przed nimi.Niemal domaga³y siê tego, aby w jakiœ sposób je zaba­wiono irozruszano.Ta przeklêta samotnoœæ re¿ysera.Zdarza­³y siê dni, gdy wydawa³o musiê, ¿e ¿ycie ksiêgowego jest pra­wdziwym spe³nieniem.Coœ poruszy³o siê w ostatnim rzêdzie.Calloway oderwa³ siê od swych myœli ispojrza³ w ciemnoœæ.Czy to Eddie siedzi na koñcu widowni? Nie, na pewno nie.Terry nie mia³ czasu, aby to sprawdziæ.- Eddie? - zaryzykowa³ Calloway, os³aniaj¹c d³oni¹ oczy przed blaskiemreflektorów.- Czy to ty?Widzia³ jak¹œ postaæ.Nie, nie postaæ, postacie.Dojrza³ dwie osoby, id¹cemiêdzy ostatnimi rzêdami w stronê wyjœcia.Nie by³ to z pewnoœci¹ Eddie.- To nie Eddie, prawda? - zapyta³ Calloway, odwracaj¹c siê w stronê sztucznegoogrodu.- Nie - odpowiedzia³ ktoœ.To mówi³ Eddie.Sta³ na ty³ach sceny i opiera³ siê o jeden z ¿ywop³otów.Pali³papierosa.- Eddie.- W porz¹dku - odpowiedzia³ pogodnie aktor - nie podlizuj siê.Nie znoszêwidoku podlizuj¹cych siê przystojnych mê¿­czyzn.- Zobaczymy, czy damy radê wsadziæ gdzieœ ten interes z krykietem - rzek³Calloway pojednawczo.Eddie potrz¹sn¹³ g³ow¹ i strzepn¹³ popió³ z papierosa.- Nie trzeba.- Naprawdê.- I tak nie wyjdzie dobrze.Drzwi wejœciowe zaskrzypia³y, gdy zamykali je tajemniczy goœcie.Calloway niezawraca³ sobie g³owy rozgl¹daniem siê.Kimkolwiek byli, ju¿ sobie poszli.- Ktoœ tu by³ dziœ po po³udniu.Hammersmith podniós³ wzrok znad papierosów, nad który­mi œlêcza³.- Tak? - Jego krzaczaste brwi sk³ada³y siê z grubych jak drut w³osów.Zarasta³ypó³ czo³a nad maleñkimi oczami.By³y tak dziwne, ¿e wydawa³y siê sztuczne.Hammersmith skubn¹³ wargê br¹zowymi od nikotyny palcami.- Wiadomo, kto to by³?Nadal skuba³ wargê i patrzy³ na m³odszego mê¿czyznê z wi­docznym lekcewa¿eniem.- Czy to komuœ przeszkadza?- Po prostu chcia³bym wiedzieæ, kto ogl¹da³ próbê, to wszy­stko.Mam prawopytaæ.- Prawo - powiedzia³ Hammersmith, niedbale potakuj¹c i nadal miêtosi³ wargi.- Mówiono coœ o tym, ¿e ma przyjœæ ktoœ z Narodowego - powiedzia³ Calloway.-Moi agenci mieli coœ takiego zaaran­¿owaæ.Nie ¿yczê sobie, ¿eby ktokolwiekprzychodzi³ na próby bez mojej wiedzy.Szczególnie, gdy to jest ktoœ wa¿ny.Hammersmith znowu wlepi³ wzrok w papiery.- Terry - rzek³ zmêczonym g³osem -je¿eli przyjdzie ktoœ z South Bank, aby ciêsprawdziæ, bêdziesz pierwszym, który siê o tym dowie.W porz¹dku?OdpowiedŸ by³a naturalnie prosta.Zosta³ skarcony jak ma³y ch³opiec.Terry mia³ochotê uderzyæ Hammersmitha.- Nie chcê, aby ktokolwiek ogl¹da³ próby bez mojego po­zwolenia, Hammersmith.S³yszysz? I chcê wiedzieæ, kto by³ dzisiaj na widowni.Dyrektor westchn¹³ ciê¿ko.- Uwierz mi, Terry - rzek³ - nie wiem.Proponujê, abyœ za­pyta³ Tallulah, onamia³a dzisiaj dy¿ur w portierni.Przypusz­czalnie widzia³a tego, kto wchodzi³.- Ju¿ dobrze.Terry?Calloway da³ spokój.¯ywi³ podejrzenie wobec Hammers­mitha, który mia³ w dupieteatr i zawsze to podkreœla³.Od razu przybiera³ cierpi¹cy i wyczerpany wyraztwarzy, gdy tylko rozmowa nie dotyczy³a pieniêdzy.Wy¿sze wartoœci dla niegonie istnia³y.Aktorów i re¿yserów okreœla³ dobitnie wymawia­nym s³owem: motyle.Poœwiêca³ im tyle uwagi, co muszkom jednodniówkom.W œwiecie HammersmithaUczy³y siê tylko pieni¹dze.Teatr "Elysium" by³ istotny tylko wtedy, gdy mo¿naby³o ci¹gn¹æ z niego jakieœ zyski.W jego prowadzeniu Hammersmith kierowa³ siêwy³¹cznie interesem.Calloway by³ pewien, ¿e Hammersmith sprzeda³by teatr na­tychmiast, gdyby tylkootrzyma³ op³acaln¹ ofertê.Podrzêdne miasto jakim by³o Redditch, niepotrzebowa³o teatrów.Tutaj budowano biura, supermarkety, magazyny.Cz³onkowierady miasta przyczynili siê do jego rozwoju poprzez inwestowanie w przemys³.Ten przemys³ potrzebowa³ zaplecza.Zwyk³a, ni­komu niepotrzebna sztukateatralna nie mog³a prze¿yæ wobec takiego pragmatyzmu.Tallulah nie by³o w portierni ani we foyer, ani w oran¿erii.Zirytowanyarogancj¹ Hammersmitha i nieobecnoœci¹ Tallu­lah, Calloway wróci³ na widowniê,aby wzi¹æ swój p³aszcz.Zamierza³ pójœæ siê napiæ.Próba siê skoñczy³a iaktorzy dawno ju¿ poszli.Z ostatnich rzêdów widowni ¿ywop³ot wydawa³ siê ma³y.Mo¿e trzeba go bêdzie trochê powiêkszyæ.Zanotowa³ to na odwrocie biletu, któryznalaz³ w kieszeni: "wiêkszy ¿ywo­p³ot."Us³ysza³ kroki i podniós³ g³owê.Ktoœ cicho wszed³ na sce­nê, by³ w miejscu,gdzie zbiega³y siê obie odnogi ¿ywop³otu.Calloway nie móg³ poznaæ, kto to.- Pan Calloway? Pan Terence Calloway?- Tak.Goœæ podszed³ do krawêdzi sceny, gdzie kiedyœ znajdowa³y siê oœwietlaj¹ce j¹lampy i stan¹³, patrz¹c na widowniê.- Przepraszam, ¿e wyrwa³em pana z zamyœlenia.- Nie ma sprawy.- Chcia³bym zamieniæ dwa s³owa.- Ze mn¹?- Jeœli pan pozwoli.Calloway ruszy³ w stronê sceny, taksuj¹c przybysza wzro­kiem.Od stóp do g³Ã³w mê¿czyzna ubrany by³ na szaro.Szary gar­nitur, szare buty iszary krawat."Pieprzony elegant" - podsu­mowa³ z³oœliwie Calloway.Mimowszystko, facet jednak robi³ wra¿enie.Jego twarz ukryta by³a w cieniu rzuconymprzez rondo kapelusza.- Pozwoli pan, ¿e siê przedstawiê.G³os by³ kulturalny i ujmuj¹cy.Idealny do s³odkich reklam.Po rozmowie zHammersmithem zetkniêcie z kimœ takim by³o odœwie¿aj¹ce.- Nazywam siê Lichfield.S¹dzê, ¿e moje nazwisko nic nie mówi cz³owiekowi takm³odemu jak pan.M³odemu, no, no.Mo¿e jednak coœ jeszcze zosta³o w nim z cudownego dziecka?- Czy jest pan krytykiem? - zapyta³ Calloway.Spod kapelusza dobieg³ Callowayaironiczny œmiech.- Na Boga, nie - odpar³ Lichfield.- W takim razie przepraszam, ale nie mam pojêcia, kim pan jest.- Nie ma za co przepraszaæ.- Czy to pan by³ dzisiaj na próbie? Lichfield zignorowa³ pytanie.- Zdajê sobie sprawê, ¿e jest pan cz³owiekiem zajêtym, pa­nie Calloway i niechcê marnowaæ pañskiego czasu.Zajmujê siê teatrem, podobnie jak pan.Myœlê, ¿epowinniœmy zawrzeæ sojusz, mimo, i¿ spotykamy siê po raz pierwszy.- Ach tak, wielkie braterstwo.To podkreœlenie przynale¿no­œci do rodziny ludziteatru przyprawia³o Callowaya o md³oœci.Przypomnia³ sobie wszystkich rzekomychsojuszników, któ­rzy wbili mu nó¿ w plecy, przypomnia³ sobie dramaturgów,których sam zniszczy³ i aktorów, którym z³ama³ karierê dla zabawy.Nie by³o¿adnego braterstwa ani sojuszu.Wszyscy skakali sobie do oczu i kopali do³ki -jeden pod drugim.Tak samo jak w ka¿dej profesji.- Jestem - kontynuowa³ Lichfield - ci¹gle zainteresowany tym co siê dzieje w"Elysium".Dziwaczna emfaza przebija³a ze s³owa "ci¹gle".W ustach Lichfielda brzmia³o totak jakoœ grobowo.- Tak?- Tak, spêdzi³em wiele szczêœliwych chwil w tym teatrze.Znam teatr od lat iszczerze mówi¹c, bardzo mnie martwi¹ smutne wieœci, jakie s³ysza³em.- Jakie wieœci?- Panie Calloway, muszê panu powiedzieæ, ¿e pañska "Noc Trzech Króli" bêdzieostatni¹ sztuk¹ wystawion¹ w tym te­atrze.Calloway spodziewa³ siê tego, a jednak poczu³ ból, gdy to us³ysza³.Lichfieldzauwa¿y³ drgniêcie twarzy re¿ysera.- Ach.wiêc pan nic nie wiedzia³? Tak przypuszcza³em [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl