[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie jestem pewien, czy rozumiem.Chce mi pani powiedzieć, że mnie pani chroni?– Oczywiście – odparła Mandy.– Przed nagłą śmiercią?Skinęła głową.Opadł na plecy i ryknął.Mandy czekała w milczeniu.– Więc Ione próbowała mnie zabić? – Usiadł prosto i otrzepał się z trawy.Jego oczy wciąż wypełniało cyniczne rozbawienie.Obserwowały poważną twarz Amandy, jakby chciały się upewnić, że to żart.– Dlaczego? – zapytał.– Co mogłaby mieć przeciwko mnie?– To, że jest pan dzieckiem Belle.– Och, niech pani da spokój.– Tylko że teraz nie jest tego całkiem pewna.– Nie jest pewna?– Że to pan jest dzieckiem Belle.Myśli, że może to ja.– Pani sama nie wie, co pani mówi – stwierdził po chwili współczująco.– Nic pani nie rozumie.– W pańskiej czekoladzie była trucizna – powtórzyła powoli, z uporem Mandy.– Jeśli nawet tam była, to Ione ją wylała.Mandy pokręciła głową.– Więc była to robota pańskiego ojca? Służących? A może Fanny? Kto pragnął pańskiej śmierci?– Nikt, o ile mi wiadomo – odparł.– A jednak czekolada była zatruta i ona o tym wiedziała.– Mandy zacisnęła dłonie w pięści.– Niech mi pan powie: czy już kiedyś cudem uniknął pan śmierci?Wpatrywał się w nią nadal, lecz jego twarz nieco spoważniała.– Każdemu zdarzają się wypadki.– A panu się zdarzył? Gdzie? Tutaj?Wzruszył ramionami, a ona pacnęła go w bark.– Proszę odpowiedzieć!– Raz niewiele brakowało, a zabiłby mnie prąd we własnej łazience – przyznał beztrosko.– I co z tego?– Tutaj?Przytaknął.Ich spojrzenia zwarły się na moment.Mandy podciągnęła pod brodę kolana i złożyła na nich głowę.– A więc wszystko jest jasne – orzekła stłumionym głosem.– Nic nie jest jasne.– Jego głos zabrzmiał srogo.– Praktycznie nie mając podstaw, stworzyła pani jakąś zawiłą historię.Jedno wszakże mamy jasne.Niezależnie od pobudek już nie musi pani małpować mojej matki!– Tak? – Wyprostowała się w przypływie gniewu.– To znaczy, że wciąż pan nie wierzy, że czekolada była zatruta? Ale czemu miałabym to zmyślać? Czemu miałabym kłamać?– A dlaczego robi pani cokolwiek? – wymamrotał.– Uważam, że zwyczajnie lubi pani intrygi.– Jak umarła pańska matka? – naskoczyła na niego.– Gdzie była wówczas Ione?– Dość tego.– Podniósł się.– Był pan przy tym, nieprawdaż? – Mandy też dźwignęła się z ziemi.Zaklinała go.– Czy pan tego nie widzi? Ione musiała nienawidzić pańskiej matki.Czy nie rozumie pan, że może to być część tego samego.?Spuścił zagadkowy wzrok i otrzepał się z trawy.– Skąd pan wie? – zawodziła dalej.– Skąd ma pan taką pewność, że to nie było morderstwo?– A zatem teraz – powiedział lodowatym tonem – pani ze swą cudowną intuicją wie lepiej od policji, lekarzy, męża, syna i wszystkich żyjących ludzi, którzy byli tam obecni przed sześciu laty.– Ale czy to jest niemożliwe?– Owszem – odparł.– Niemożliwe.– Jego oczy płonęły.– I jeśli kiedykolwiek wspomni pani o tym choćby słowem mojemu ojcu, skręcę pani kark.Czy pani zdaje sobie sprawę.czy ten pani mały móżdżek jest w stanie pojąć, co by mu pani zrobiła? Zabiłaby go pani.Zdruzgotała! Niech pani trzyma tę swoją ignorancką buzię na kłódkę! I niech pani nie wtyka nosa we wspomnienia mego ojca, bo inaczej, na Boga, chyba panią.Złapał ją w furii.Chciał nią potrząsnąć.Zawisła bezwładnie w jego uścisku.– Będę więc trzymać buzię na kłódkę, a pan niech się da zamordować! – wykrzyknęła.Jej głowa opadła w tył, gdy podniósł ją w swoim gniewie.Zaczęła płakać.Nie zwracała jednak żadnej uwagi na łzy płynące po twarzy.– Oczywiście nic nie powiem pańskiemu ojcu! Za kogo pan mnie.Niech mnie pan puści! Obiecuję.Obiecuję, że nic nie powiem.Puścił ją.Zachwiała się, stając na ziemi, i rozmasowała ramię, podczas gdy łzy wciąż płynęły.– Nie mogłabym skrzywdzić pańskiego ojca.– To dobrze – powiedział Thone.Pod drzewem przez dłuższą chwilę panowała cisza.Światło i cień tańczyły nerwowo po ich twarzach.Amanda odezwała się zniżonym głosem: – Czy opuści pan ten dom? Czy pan wyjedzie?– Nie.Skrzyżowała ręce na piersi, czując, że robią jej się siniaki.– Wobec tego nic nie poradzę.Będę musiała to zrobić.Będę musiała.Bo jestem jedyną osobą na świecie, która może temu zapobiec.Zwilżył wargi.– Co będzie pani musiała?– Zjawić się tam – odparła Mandy z płonącymi oczami – i zająć pańskie miejsce.I bardzo dobrze! Skoro pan nie chce wierzyć, to pewnie rozsiądzie się pan wygodnie i będzie patrzył, jak ta kobieta usiłuje zamordować mnie\Rozdział 10Gdy chwilowy szok minął, Thone osunął się z powrotem na trawę.Mandy przykucnęła, patrząc mu w twarz.– Czy teraz pana przekonałam? – ośmieliła się w końcu zapytać.Potarł dłonią oczy i posłał jej zmęczone spojrzenie.– Proszę mi wybaczyć – rzekł – że prawie panią pobiłem.Usprawiedliwiła go lekkim ruchem głowy.– Przekonała mnie pani co do jednego – powiedział cierpko.– Że pani jest o tym przekonana.– I naprawdę.uwielbiam pańskiego ojca – wyznała.– Tak, ja.– Jego wzrok uciekł przed jej spojrzeniem.– I co ja mam teraz z panią zrobić? – wymamrotał.Mandy wytarła twarz rękawem i pociągnęła nosem.– Niech pan nic nie robi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl