[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapach w samochodzie nie by³ ju¿ taki dokuczliwy dziêkiotwarciu okna, bo przecie¿ pali³a papierosa.Jemu nie przeszkadza³o to, ¿epali³a w samochodzie.Poza tym zapachy sta³y siê nieistotne, to, co widzia³a,pozbawia³o je znaczenia.Bo Byneset by³o jak kartka œwi¹teczna, ze œniegiem nadfiordami, z dymi¹cymi kominami, z prze³amuj¹cym b³êkit welonem mg³y nadœrodkow¹ czêœci¹ fiordu, góry po drugiej stronie przypomina³y akwarelê malowan¹grubym pêdzlem i z du¿¹ iloœci¹ wody.Gospodarstwa le¿a³y na ³agodnych zboczachschodz¹cych ku fiordowi, ma³e kêpki lasów przecina³y ten symetryczny uk³ad jakczarno-bia³e pagórki.Powiedzia³a g³oœno, jak piêknie jest tutaj jej zdaniem i¿e czasem ¿a³uje, i¿ nie jest malark¹ albo fotografem.– Jestem do tego tak bardzo przyzwyczajony.Ju¿ nie dostrzegam krajobrazów –rzek³.D³uga, pompatyczna aleja nie przygotowa³a jej na widok gospodarstwa.Alejastanowi³a jaskrawy kontrast z zabudowaniami.Skrêcili na podjazd i od razudostrzeg³a rozpad.Przez pierwsze minuty by³ wszystkim, co widzia³a.Biedê,która powoli dociera³a do jej oczu.Kilka szyb na piêtrze g³Ã³wnego domu zosta³ozast¹pionych p³ytami.Bia³a farba na po³udniowej œcianie prawie ca³kowicie ju¿oblaz³a, ods³aniaj¹c szare drewno.Spod podjazdu prowadz¹cego do stodo³y wystawa³y stare metalowe elementy,zardzewia³e, niechlujnie porzucone.Coœ, co kiedyœ musia³o byæ szop¹, zapad³osiê po jednej stronie, sztapel zardzewia³ych felg bez opon le¿a³ przy koñcustodo³y, obok przyczepy wspieraj¹cej siê krzywo na haku, mia³a bowiem tylkojedno ko³o.I na dodatek le¿a³o tu mnóstwo œniegu, jak to wszystko bêdziewygl¹da³o, gdy mi³osierny œnieg roztopi siê i ods³oni jeszcze wiêcej z³omu ibrzydoty.– No, to jesteœmy na miejscu.W chwili, gdy wy³¹czy³ stacyjkê, us³yszeli szum innego silnika.– Na Boga Ojca – powiedzia³ i szybko wyskoczy³ z samochodu.– Przecie¿powiedzia³em, ¿e sam odbiorê! Nie staæ mnie na dowóz do domu palet, jakjakiegoœ przedsiêbiorcê!Ciê¿arówka wtoczy³a siê na podjazd.Sta³, patrz¹c na przemian na ni¹ i naTorunn, zupe³nie jakby nie wiedzia³, co robiæ.– O co chodzi? – zapyta³a.– Kto przyjecha³?– Nie, to… to pasza treœciwa, ju¿ prawie jej nie mam.Mo¿esz sobie na raziepójœæ do kuchni.Tam, przez ganek.– A nie trzeba ci pomóc? Wnosiæ i tak dalej?– Nie, Arne i ja poradzimy sobie.To praca dla mê¿czyzn.A ty po prostu si¹dŸtymczasem w kuchni.On musia³ tam byæ gdzieœ w œrodku, jej dziadek.Przed otwarciem zapuka³akolejno w dwoje drzwi, w koñcu znalaz³a siê w kuchni.Nikogo tutaj nie by³o,ale us³ysza³a jakieœ dŸwiêki dobiegaj¹ce z piêtra powy¿ej.W kuchni unosi³ siêkwaœny zapach.Przemknê³a przez ni¹ i zapuka³a w drzwi prowadz¹ce dalej downêtrza domu.Nikt nie odpowiedzia³, wiêc otworzy³a.Salon z telewizorem, sofa,kilka foteli, d³ugi w¹ski stolik salonowy z drewna tekowego.Postrzêpioneobicia krzese³ zwisa³y z drewnianych ram, na dwóch le¿a³y ca³kiem p³askiepoduszki, wysiedziane przez lata i nigdy niewietrzone.Sofa by³a szara ipoplamiona, z trzema haftowanymi ozdobnymi poduszkami w jarmarcznych kolorach,ostra ¿Ã³³æ kontrastowa³a z pomarañczowym, jasnozielony z ró¿owym.Na obrusie,który przykrywa³ stó³, le¿a³o szk³o powiêkszaj¹ce, kilka gazet, otwarty futera³na okulary.Trzy puste fili¿anki po kawie bez spodeczków sta³y na koñcu sto³u,obok nich talerz z okruszkami.Na telewizorze tkwi³a martwa roœlina doniczkowa,owiniêta czymœ, co przypomina³o foliê aluminiow¹.Podesz³a i pogrzeba³a wziemi, w œrodku by³a puszka po konserwie, a kwiat sta³ w wodzie siêgaj¹cej a¿po jej brzeg.Na dwóch parapetach okiennych znajdowa³y siê identyczne os³onydoniczkowe, a wszystkie roœliny poza jedn¹ by³y martwe.W pokoju by³o lodowato,równie lodowato jak w kuchni.Posz³a tam z powrotem i wyjrza³a przez okno, nadnylonow¹ zazdrostk¹, bia³o-b³êkitn¹, lekko brunatn¹ w tym miejscu, gdzie wisia³termometr zewnêtrzny i gdzie w naturalny sposób podnosi³o siê zas³onkê, ¿ebysprawdziæ temperaturê.Nosili worki, ojciec i jakiœ mê¿czyzna, nosili je przezotwarte drzwi do chlewu.Wstrzyma³a oddech i rozejrza³a siê po kuchni.Sk³adany stó³ z plastiku imituj¹cego marmur pod oknem, trzy krzes³a zestalowych rurek z czerwonymi plastikowymi siedzeniami, pasiasty chodnik zesztucznego tworzywa na pod³odze, nieoœwietlony blat kuchenny, nieprawdopodobniebrudny zlew roboczy z turkusowym brzegiem z gumy i wysoki bojler na œcianiepowy¿ej.Szafki zwisaj¹ce krzywo w dó³, odpadaj¹ca z ka¿dego brzeguprzesuwanych drzwiczek farba, kuchenka starego typu, w którym z p³ytek dogotowania podnosi siê metalowe os³onki, metal by³ emaliowany na czarno ipokryty bia³ymi kropkami, posz³a i postawi³a dzbanek do kawy na blacie,podnios³a os³onkê i d³ugo gapi³a siê w g³êbokie rowki, pokryte warstwamistarych obiadów i fusów po kawie.Staro¿ytna lodówka mia³a przycisk na r¹czce,którego trzeba by³o u¿yæ, ¿eby j¹ otworzyæ.Nie zrobi³a tego, wokó³ r¹czkiwidnia³a matowobr¹zowa plama od palców.Na blacie le¿a³a deska do krojenia oraz nó¿, po³o¿ony na okruchach i ciemnychkropkach zaschniêtego d¿emu, a tak¿e chleb zapakowany w plastikow¹ torebkê,wielokrotnie wczeœniej u¿ywan¹, matow¹ i bia³aw¹ od zagiêæ.Na wieszaku przyzlewie wisia³y dwie plastikowe torby, ka¿da przypiêta spinaczem, i œciereczkakuchenna w niebiesk¹ kratkê.Wyjrza³a przez okno, nadal nosili worki.Nads³uchiwa³a odg³osów na górze, teraz nie dochodzi³ stamt¹d ¿aden dŸwiêk.Wyla³a fusy z dzbanka do kawy do wysokiego zlewu i nape³ni³a naczynie czyst¹wod¹, potem po³o¿y³a rêkê na tej p³ytce, której, jak s¹dzi³a, odpowiada³o lewepokrêt³o.Cyfry wokó³ pokrête³ by³y ca³kowicie starte.Gdy poczu³a s³abeciep³o, postawi³a dzbanek.Chyba by³ czysty w œrodku, nawet jeœli z zewn¹trzpokrywa³y go odpryski z t³uszczu.Obok wielkiego czarnego piecyka na drewno sta³a cynkowa balia nape³nionakawa³kami drewna i starymi gazetami.Drzwi w piecyku by³y malutkie, najwiêkszeprowadzi³y do piekarnika wype³nionego formami do ciast i blachami do pieczenia.Piecyk by³ lodowato zimny.Ukucnê³a przed drzwiczkami i przy okazji rozejrza³asiê po pomieszczeniu, szukaj¹c grzejnika elektrycznego.Zauwa¿y³a jeden podsto³em stoj¹cym przy oknie, posz³a i dotknê³a go, nastawiony by³ na 130 watów,na minimum.Nie zwiêkszy³a grzania, lecz zamiast tego rozpali³a w piecyku nadrewno, podar³a gazety i zgniot³a papier mocno w kulki, k³ad¹c go na samymdole.Drewno by³o suche i b³yskawicznie siê zajê³o.Dopiero gdy zobaczy³ap³omienie i poczu³a ich ciep³o, zaczê³a siê zastanawiaæ.Ta kuchnia nie bardzozgadza³a siê z tym, co opowiada³ o swojej matce.Mówi³, ¿e zmywa, sprz¹ta iprzyrz¹dza posi³ki, przedstawia³ j¹ jako zajêt¹ kobietê, prawdziw¹ wiejsk¹gospodyniê, zajmuj¹c¹ siê wszystkim i stawiaj¹c¹ wysokie wymagania sobie iinnym.Tutaj by³o brudno i okropnie, pomieszczenie wywo³a³o u niej skojarzeniaz reporta¿ami o biednych rosyjskich rodzinach.Nape³ni³a piecyk drewnem i zostawi³a uchylone drzwiczki, ¿eby uzyskaæ dobryci¹g.Jeœli zaproponuje jej coœ dojedzenia, to grzecznie odmówi, chocia¿ by³adziko g³odna.Umy³a rêce w wysokim zlewie, nie dotykaj¹c wysuszonego kawa³kamyd³a, pokrytego czarnymi, równoleg³ymi pêkniêciami, które zwisa³o zmagnetycznego uchwytu na œcianie.Zamiast tego skorzysta³a z kropli p³ynu domycia naczyñ firmy Zalo, który sta³ w butelce na blacie kuchennym.Zdaje siê,¿e mocno go oszczêdzali.Rêcznika wisz¹cego tu¿ obok nawet nie dotknê³a,wysuszy³a rêce, machaj¹c nimi przed drzwiczkami piecyka a¿ do chwili, gdy by³ysuche [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl