[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pada³o czy nie, kozy i os³y jednoznacznie odmówi³y podejœcia choæ odrobinêbli¿ej do œwi¹tyni K³amców, przynajmniej do czasu a¿ w jej wejœciu nierozb³ys³o œwiat³o.Pochodzi³o od pojedynczej starej lampy oliwnej, wszak¿e wtych ciemnoœciach zdawa³o siê nieomal jaskrawe.£abêdŸ zauwa¿y³:— Narayan wiedzia³ od razu, gdzie szukaæ, no nie?— Obserwujê go.Ani na chwilê nie spuszczam z niego oka.— Cokolwiek dobregomog³o przyjœæ z obserwowania K³amcy.Szczerze mówi¹c, najbardziej liczy³am na Wujka Doja.Bêdzie go znacznietrudniej oszukaæ.Sam by³ starym oszustem.Ja w swej roli sztukmistrza musia³amtylko trzymaæ siê tego, co umiem, a wiêc wymyœlania paskudnych podstêpów ipisania o tym, jak przebiega³a ich realizacja.Kiedy wchodzi³am do œwi¹tyni, coœ zatrzepota³o ponad moj¹ g³ow¹.Sowa albowrona, nie spojrza³am doœæ szybko, by siê przekonaæ.Zwróci³am siê do Pop³ochai Iqbala:— Rozgl¹dajcie siê uwa¿nie dooko³a, póki wszystkiego nie sprawdzê.Doj.£abêdŸ.ChodŸcie ze mn¹.I tak wiêcej wiecie o tym miejscu ni¿ reszta.Nieco z boku Rzeka i Gota przeklinali na czym œwiat stoi, próbuj¹c odzyskaæpanowanie nad kozami.Synowie Iqbala za­snêli jak stali, obojêtni na si¹pi¹cywci¹¿ deszcz.Narayan zagrodzi³ mi drogê, zanim zd¹¿y³am daæ wiêcej ni¿ kilka kroków downêtrza.— Najpierw muszê dope³niæ rytua³u konsekracji.W przeciw­nym razie sprofanujeszœwiête miejsce.To nie by³o moje œwiête miejsce.Nie dba³am wiêc o jego profanacjê.W istociesam pomys³ wydawa³ mi siê interesuj¹c¹ rozrywk¹ — zanim znowu zburzê tomiejsce, tym razem zrów­nuj¹c je z powierzchni¹ ziemi.Jednak musia³am przecie¿ust¹piæ przed jego ¿yczeniami.Przynajmniej na jakiœ czas.— Doj.Nie spuszczaj z niego oka.Pop³och.Ty te¿.— Gdyby ¿ywy œwiêty K³amcówzdecydowa³ siê coœ kombinowaæ, móg³ go w ka¿dej chwili odpowiednio potraktowaæswoim bambusem.— Zawarliœmy porozumienie — przypomnia³ mi Narayan.Wydawa³ siê lekko zbity ztropu.I to bynajmniej nie moim zachowaniem.Wci¹¿ wszêdzie wtyka³ nos, jakbyszuka³ czegoœ, co powinno tu byæ, a jednak nie potrafi³ tego znaleŸæ.— Ty zajmij siê wype³nieniem swojej czêœci umowy, cz³o­wieczku.— Wysz³am nazewn¹trz w m¿awkê, która zmieni³a siê w coœ w rodzaju gêstej, osiadaj¹cejgrubymi kroplami mg³y.— Œpioszka — wyszepta³ Iqbal ze swego miejsca u podstawy schodów.— Zobacz, coznalaz³em.Ledwie go us³ysza³am.Dziecko nie przestawa³o zawodziæ.Cierpliwa Suruvhijatuli³a je i nuci³a ko³ysankê.Sama ledwie wysz³a z wieku dziewczêcego ipodejrzewa³am, ¿e nie by³a zbyt bystra.Nie potrafi³am sobie wyobraziæszczêœcia kobiety ¿yj¹cej takim ¿yciem, jednak Suruvhija zdawa³a siê byæzadowolona, mog¹c iœæ tam, dok¹d uda siê Iqbal.Lekki wiatr porusza³ ga³ê­ziamidrzew gaju.— Co? — Oczywiœcie nie potrafi³am niczego dostrzec.Ze­sz³am po stopniachœwi¹tyni w wilgotn¹, mokr¹ ciemnoœæ.— Tutaj.— Wepchn¹³ coœ w moje rêce.Fragmenty materii.Œwietnej materii, niczym jedwab, szeœæ czy siedem skrawków,ka¿dy obci¹¿ony na jednym z rogów.Uœmiechnê³am siê prosto w oblicze nocy.Prychnê³am cicho.Moja wiara w Bogaodzyska³a sw¹ moc.Demonica znowu zdradzi³a swe dzieci.Poroniony dotar³ naczas do gaju.Teraz znajdowa³ siê gdzieœ tam poœród ciemnoœci, kryj¹c nas,gotów sprawiæ Narayanowi kolejn¹ okropn¹ niespodziankê.Czu³am siê znaczniebardziej pewna siebie, kiedy wróci³am do œrodka i krzyk­nê³am na Narayana:— Dawaj tu swoj¹ koœcist¹ dupê, Singh.Kobiety i dzieci marzn¹ na zewn¹trz.Narayana trudno by³oby okreœliæ jako szczêœliwego œwiêtego.Czegokolwiekszuka³, ukrywaj¹c to pod pozorami chronieniaœwi¹tyni przed bezczeszcz¹c¹ obecnoœci¹ niewiernych, najzwy­czajniej niepotrafi³ znaleŸæ.Kusi³o mnie, by cisn¹æ mu zdobyte rumel.Powstrzyma³am siê.Tylko by siêrozz³oœci³ i mo¿e nawet zechcia³ wycofaæ z umowy.Powiedzia³am tylko:— Mia³eœ doœæ czasu, aby konsekrowaæ ca³y ten przeklêty las na wypadekobecnoœci niewiernych, nie uwa¿asz? Zapominasz, jak okropnie jest tu nazewn¹trz?— Powinnaœ æwiczyæ siê w cnocie cierpliwoœci, Kronikarzu.Jest to cechaniezwykle przydatna zarówno w twoim, jak i moim zawodzie.— Powstrzyma³am siêprzed poinformowaniem go, ¿e byliœmy doœæ cierpliwi, by nabraæ go znowu.Wtedyna moment zdradzi³ swoje rozdra¿nienie.Rzuci³ coœ na posadzkê.Trudnopowiedzieæ, ¿eby naprawdê straci³ panowanie nad sob¹, jednak po raz pierwszywidzia³am go w innym stanie niŸli ca³kowitego spokoju, w chwili gdy przecie¿powinien byæ panem sytuacji.Skin¹³ na mnie i wyszepta³ coœ pod nosem.Iwierzê, ¿e wzywa³ imienia bogini swej nadaremno.Obecna œwi¹tynia stanowi³a ledwie cieñ tego miejsca, które niegdyœ odwiedziliKonowa³ i Pani.Pos¹g bóstwa by³ drewniany, nie wy¿szy ni¿ piêæ stóp i nadtoniedokoñczony.Le¿¹ce przed nim dary wotywne stare i nêdzne.Budynek nieroztacza³ ju¿ wokó³ siebie tej z³owieszczej, ponurej atmosfery miejsca, wktó­rym poœwiêcono wiele ¿ywotów ludzkich.Dla K³amców nasta³y obecnie ciê¿kieczasy.Narayan nie ustawa³ w swych poszukiwaniach.Nie potrafi³am siê zmusiæ, byz³amaæ mu serce i powiedzieæ, ¿e przyjaciele, których oczekiwa³, pewnie trafilina przyjació³, których ja siê spodziewa³am.W ka¿dym zwi¹zku nale¿y zadbaæ oodrobinê tajemnicy.Powiedzia³am:— Powiedz mi, gdzie mo¿emy siê swobodnie ulokowaæ, a gdzie wola³byœ, ¿ebyœmynie wchodzili, a ja zadbam, by inni honorowali twoje ¿yczenia.Narayan spojrza³ na mnie tak, jakby w³aœnie wyros³a mi dodatkowa g³owa.Wyjaœni³am wiêc:— Ostatnimi czasy du¿o myœla³am.Przez jakiœ czas najpraw­dopodobniej bêdziemywspó³pracowaæ.Bêdzie wiêc dla wszystkich lepiej, jeœli wzajemnie podejmiemywysi³ek szanowania obyczajów i filozofii drugiego.Narayan zmy³ siê jak niepyszny.Zabra³ siê do rozpalania ognia i wskazywanialudziom, gdzie mog¹ siê roz³o¿yæ.Wnêtrze œwi¹­tyni nie by³o wcale a¿ takieobszerne.Niewiele miejsca zostanie dla nas.Singh ani na moment nie odwraca³ siê do mnie plecami.— Przestraszy³aœ go na dobre — poinformowa³ mnie Rzeko³az.— Teraz resztê nocyspêdzi plecami do œciany, staraj¹c siê nie spaæ.— Mam nadziejê, ¿e pomo¿e mu w tym moje chrapanie.Iqbal, nie rób tego.—G³upiec naprawdê zacz¹³ pomagaæ Matce Gocie zabieraj¹cej siê do gotowania.Stara przy garnkach to by³a prawdziwa katastrofa.Ju¿ mia³a zakaz gotowania dlakogokol­wiek z Kompanii.Potrafi³a zagotowaæ wodê i nadaæ jej taki smak, ¿emog³o zemdliæ.Iqbal uœmiechn¹³ siê uœmiechem, z którego ca³y œwiat móg³ wyczytaæ, ¿e powinienrych³o zwróciæ siê do Jednookiego w spra­wie bol¹cego zêba.— Ogieñ bêdzie dla mnie.— W porz¹dku.—Znacznie lepiej.Znacznie, znacznie lepiej.Stara pomog³a Iqbalowi, a potem zabra³a siê do dojenia kóz.Zaczyna³am powolirozumieæ Narayana.Mo¿e ja równie¿ powin­nam spaæ plecami do œciany i staraæsiê nie chrapaæ.Gota nawet nie zrzêdzi³a.A Wujek Doj pozosta³ na zewn¹trz, najpewniej po to, by radowaæ siê odœwie¿aj¹c¹pogod¹ i mi³ym leœnym otoczeniem.52W tej paskudnej œwi¹tyni by³o sucho, ale jej wnêtrze nie dawa³o siê nagrzaæ.W¹tpi³am, by cokolwiek prócz po¿aru lasu zdolne by³o wygnaæ ch³Ã³d panuj¹cy wtym miejscu; ch³Ã³d, który wpija³ siê w koœci i duszê niczym staro¿ytny iokropny duchowy reumatyzm.Nawet Narayan Singh to czu³.Przykucn¹³ przy ogniu,napiêty, jakby w ka¿dej chwili oczekiwa³ ciosu w plecy.Mrucza³ coœ o zmêczeniupróbami, na jakie wystawiano jego wiarê [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl