[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod nami bielało morze pokryte drobną krą, o lądowaniu nie mogło być mowy, nigdzie nie dojrzałem ani jezior, ani kanałów nadających się do wodowania.Godzina biegła za godziną.Byliśmy wciąż na łasce i niełasce losu — najdrobniejsze choćby uszkodzenie, jakieś zwarcie w obwodzie elektrycznym czy choćby przepalenie zaworów, tak jak to było w N-24, groziło katastrofą.Wszystko mogło skończyć się przymusowym lądowaniem lub, co gorsza, strzaskaniem maszyny o lód.W zbiorniku został już tylko niewielki zapas paliwa.„Najwyżej na pół godziny!" — zameldował mu Riiser-Larsen.Na szczęście poprzez morze chmur dostrzegłem w tejże chwili znajome zarysy gór ipółnocnego Spitsbergenu.W dole czerniało morze wolne od lodu.Radość trwała krótko.W chwilę później Larsenowi zaciął się ster stabilizacji, musiał przymusowo wodować.Gdyby ten defekt przydarzył się wcześniej, bylibyśmy zgubieni.Riiser-Larsen to nie tylko najlepszy z pilotów, to także pierwszorzędny marynarz, więc na wzburzonej fali siadł lekko niby mewa i poprowadził hydroplan jak łódź motorową.Niestety, benzyna była na ukończeniu, musieliśmy dobić do jakiejś skały i tam czekać wybawienia.Kamień spadł mi z serca, kiedy na horyzoncie zabielił się żagiel.Zawróciliśmy czym prędzej do maszyny, silniki zaskoczyły od razu, a w parę chwil potem znaleźliśmy się na kutrze „Sjoliv" wśród łowców z Balsfiordu.Zdrowi i cali.„Bieguna północnego wprawdzie nie zdobyłem, ale odnalazłem chyba wreszcie drogę do serc rodaków" — mógł śmiało tym razem powiedzieć sobie Roald Amundsen.Nigdy jeszcze rejs powrotny wzdłuż wybrzeży Norwegii nie był, jak teraz, jednym nieprzerwanym pasmem hołdów.Miasta, miasteczka, najskromniejsze osiedla witały bohatera narodowego łopotem flag, szkoły wysyłały do portów delegacje, stocznie przerywały pracę, rybacy połowy.Każdy na swój sposób święcił powrót wielkiego Roalda.I już nie bolało go serce na myśl o tym, że „Maud" do bieguna nie dotarła, że nie zbliżyła się nawet do tych wysokości geograficznych, do jakich przed trzydziestu łaty dopłynął Fridtjof Nansen.Dryf „Maud" nie był jednak daremny.Obserwacje i pomiary przeprowadzane regularnie, pracowicie, przez cały czas kilkuletniego dryfu, zebrane i opracowane w parę lat potem przez doktora Sverdrupa w pięciu grubych tomach, przyniosły nauce niezwykle ciekawe materiały.Ale ten wielki wkład został oceniony dopiero później.W roku 1925, po szczęśliwym dotarciu „Maud" do Nome, żaden z wierzycieli Amundsena nie myślał o zdobyczach cennych dla nauki.Wszyscy żądali jednego — pokrycia swych należności, i to jak najszybciej.Pochłonięty przygotowaniami do nowej wyprawy powietrznej Roald nie mógł sprostać tym żądaniom.Zasłużoną, jak żaden dotąd statek, w bojach z Arktyką „Maud" zakupiła z licytacji Hudson Bay Company, jako zwykły transportowiec.Pierwszy rejs zakończył się katastrofą.„Maud" osiadła ciężko na mieliźnie w Zatoce Cumberland przy brzegach Alaski i tam pozostała na zawsze, przeznaczona początkowo na magazyn, a później po prostu porzucona na pastwę losu.Eskimosi z okolicznych osiedli nie pozostawili jej w spokoju — rozebrali statek kawałek po kawałku.W 1930 roku władze kanadyjskie wydały polecenie wysadzenia wraku dynamitem, żeby nie przeszkadzał kutrom rybackim w żegludze.Ale dynamit nie zmógł „Maud".W trzydzieści lat później, w 1960 roku, amerykańscy inżynierowie, wznosząc linię radarową wzdłuż wybrzeży Alaski, ze zdumieniem dostrzegli szczątki statku wystające spod lodowej skorupy.„Maud" zwycięsko odpierała coroczne napory lodu, przetrwała i grabieże, i ataki dynamitu.Przetrwała wielkiego Roalda.MOJE WYPRAWY LĄDEM, MORZEM CZY POWIETRZEM WYRUSZAJĄ POD FLAGĄ NORWEGII— Zwinie pan już chyba teraz żagle, kapitanie, i zakotwiczy na stałe nad Bunnefiordem? — spytał żartobliwie dziennikarz.Ręka z ołówkiem zawisła w powietrzu w oczekiwaniu odpowiedzi.— Skądże znowu, dopiero je rozwinąłem — uśmiechnął się Amundsen — na przyszły rok wyruszam na nową wyprawę ze Spitsbergenu na Alaskę.Tym razem jednak wybiorę sterowiec.— Poleci pan zapewne z profesorem Eckenerem na „Grafie Zeppelinie"? Niemiecki sterowiec ma już za sobą piękną kartę lotów wokół ziemskiego globu.Wielki Nansen zamierza podobno wziąć udział w tej powietrznej ekspedycji o charakterze międzynarodowym i stanąć na jej czele.— Ale ja nie.Wie pan dobrze, że moje wyprawy wyruszają tylko i wyłącznie w barwach Norwegii.— Jedno jeszcze niedyskretne pytanie, czytelnicy naszego pisma są ciekawi.proszę wybaczyć nieudolne może sformułowanie: „po co to wszystko panu?" Osiągnął pan sławę, ma pan życie wypełnione po brzegi, marzenia wprowadził pan w czyn, po co raz jeszcze ryzykować?— Po co? — dziennikarzowi odpowiedziało chłodne spojrzenie mądrych oczu, jakby wznosząc barierę przed ciekawością natręta, który za wszelką cenę żądał odpowiedzi.— Po co? — powtórzył łagodniej Amundsen.— Nie pojmie pan, jeśli odpowiem: „Żeby wypełnić puste plamy na mapie, żeby napaść oczy widokiem białych przestrzeni, których nie tknęła ludzka stopa, przestrzeni, na które od setek tysięcy czy milionów lat patrzyły tylko gwiazdy.Być tym pierwszym, co zmąci ich ciszę.— Amundsen zapalał się coraz bardziej, w miarę jak mówił.— Zwycięstwo odkrycia napełnia uczuciem szczęścia.Nie może go pojąć ktoś, kto nigdy nie dostrzegł we mgle przed dziobem statku czy ponad oszronionymi grzbietami psów, czy też poprzez wirujące śmigła samolotu zarysów nieznanej ziemi, ziemi czystej, nie skalanej zdradą, podłością.Ona przyciąga jak magnes, przywołuje.Nie, drogi panie, nie warto nastawiać ucha, nie każdy wołanie to usłyszy".W kilka godzin później radiostacje i dalekopisy po wszystkich zakątkach świata rozniosły sensacyjną wieść o nowych planach niespożytego Norwega.Każdy odczyt, każde jego publiczne wystąpienie kończyło się wybuchami powszechnego entuzjazmu.Jak z rogu obfitości posypały się znów zaproszenia do stolic Europy i Nowego Świata.Odznaczenia, wyróżnienia, dyplomy kaligrafowane na pergaminie, pamiątkowe plakiety, złote, platynowe, wysadzane brylantami.Spośród setek wzruszających spotkań Roald najlepiej zapamiętał sobie jednak przyjęcie, jakie mu zgotowali robotnicy stoczni na jednej z wysepek Hvaler, z której wywodził się ród Amundsenów.Przyszli tam i młodzi, i ci, co pamiętali jeszcze wątłego chłopaka o płonących ciekawością oczach.Wszystko chciał wiedzieć, o wszystko pytał, pochłaniał wzrokiem reje, olinowania i maszty statków, nieraz pokrwawił się pomagając im ociosywać lepkie od żywicy pnie, niejeden gwóźdź wbił sobie w palec, ale nigdy nie zapłakał.Teraz jednak, kiedy cieśle i szkutnicy nieśli go na ramionach do stoczni, a matki pokazywały dzieciom ze słowami „Bierzcie z niego przykład, bądźcie jak on!" — łzy cisnęły mu się do oczu.Był znów w swoim żywiole.Wykańczał gorączkowo zbiór wspomnień z wyprawy na hydroplanach N-24 i N-25 pod tytułem „Mój lot do osiemdziesiątego ósmego stopnia Nord", udzielał wywiadów, uczestniczył w zebraniach, chętnie zabierał głos, czego dotychczas starał się unikać, i nadal konsekwentnie i uparcie zabiegał o fundusze na transpolarną ekspedycję.Dowiedziawszy się, iż rząd włoski gotów jest sprzedać za niezbyt wygórowaną cenę sterowiec N-l zbudowany na wzór niemieckiego „Grafa Zeppelina", natychmiast wezwał telegraficznie do Sarpsborg, celem pertraktacji, konstruktora sterowca, Umberto Nobilego.— [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl