[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy jednak uniósł powieki i spojrzał na nią, cofnął się o krok.– Bardzo ładna – rzekł.– Prawda?– Genevieve.– Obejrzał się na drzwi.– Tak?– Genevieve, muszę ci coś powiedzieć.– Tak? – Popłynęła ku niemu; jej pucołowatą twarz otaczał gesty obłok perfum.– Chciałem jedynie rzec.– zaczął.– Tak?– Żegnaj!I zanim zdążyła krzyknąć, wypadł za drzwi i wskoczył do samochodu.Pobiegła za nim, stając przy krawężniku, podczas gdy on zawracał swój wóz.– Walterze Griff, wracaj tu! – zawodziła, wymachując rękami.– Gripp! – poprawił ją.– Gripp! – wrzasnęła.Samochód popędził milczącą ulicą, nie zważając na wrzaski i tupanie dziewczyny.Podmuch spalin zaszeleścił białą sukienką, którą ściskała w swych pulchnych rękach.Gwiazdy świeciły jasno, gdy samochód zniknął w głębi pustyni, pogrążając się w ciemności.* * *Jechał bez przerwy przez trzy dni i trzy noce.Raz wydało mu się, że ściga go jakiś samochód.Zlany potem, dygocząc, skręcił na kolejny szlak, przemierzając samotne pustynie Marsa, mijając niewielkie martwe miasta; jechał tak i jechał przez tydzień i jeden dzień, póki w końcu od Marlin Village nie dzieliło go dziesięć tysięcy mil.Wówczas zatrzymał się w małym miasteczku Holtville Springs, gdzie znalazł kilka sklepików, w których mógł nocą zapalać światła, i restauracje, gdzie można siedzieć, zamawiając posiłki.Odtąd zamieszkał tam, zaopatrzony w dwie zamrażarki pełne jedzenia, które mogło starczyć mu na sto lat, i zapas cygar na dziesięć tysięcy dni oraz solidne łóżko z miękkim materacem.A kiedy od czasu do czasu w ciągu tych długich lat odzywa się telefon, Walter nie podnosi słuchawki.Kwiecień 2026:Długie lataGdy tylko na niebie zrywał się wiatr, mężczyzna zasiadał wraz ze swą rodziną w kamiennym domu, ogrzewając ręce nad ogniem z płonących szczap.Wiatr kołysał wodami kanału i niemal zdmuchiwał gwiazdy z nieba, jednakże pan Hathaway z ukontentowaniem tkwił w fotelu, rozmawiając z żoną; żona mówiła coś cicho, a on opowiadał swym dwóm córkom i synowi o dawnych czasach na Ziemi, ci zaś słuchali uprzejmie.Od wielkiej wojny minęło dwadzieścia lat.Mars pozostał pusty jak grobowiec.Hathaway i jego rodzina często zastanawiali się podczas długich marsjańskich wieczorów, czy Ziemia także jest martwa.Tej nocy nad niskimi marsjańskimi cmentarzami przeszła gwałtowna piaskowa burza, atakująca starożytne miasta i rozdzierająca plastikowe ściany nowszych amerykańskich osad, które, porzucone, rozsypywały się w proch.Kiedy burza odeszła, Hathaway wyszedł na dwór, aby obejrzeć Ziemię, płonącą zielonym blaskiem na wietrznym niebie.Uniósł rękę jak ktoś, kto chce poprawić ledwie żarzącą się żarówkę na suficie mrocznego pokoju.Spojrzał w dal na równinne dna dawno wyschłych mórz.Na całej planecie nie ma ani jednej żywej duszy, pomyślał.Oprócz mnie.I ich.Obejrzał się w stronę kamiennego domku.Co działo się teraz na Ziemi? Przez trzydziestocalowy teleskop nie dostrzegał jakichkolwiek zmian w jej wyglądzie.No cóż, pomyślał, jeśli zachowam ostrożność, pożyję jeszcze jakieś dwadzieścia lat.Może ktoś przybędzie – z drugiej strony martwego morza albo z przestrzeni, rakietą na cieniutkiej niteczce czerwonego ognia.– Przejdę się trochę! – zawołał w stronę domu.– W porządku! – odparła jego żona.Wędrował bezszelestnie pomiędzy ruinami.Przechodząc obok kawałka metalu, przeczytał napis „Made in New York”.Wszystkie rzeczy z Ziemi wkrótce znikną i pozostaną jedynie stare marsjańskie miasta.Zerknął w stronę przycupniętej wśród błękitnych gór wioski, liczącej sobie pięćdziesiąt stuleci.W końcu dotarł do samotnego marsjańskiego cmentarza, szeregów sześciokątnych kamiennych płyt na smaganym samotnym wiatrem zboczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl