[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oni nie lubią jaśniepaństwa, a ty nigdy nie darłeś nosa.A skąd pan Szymon wie, że nas nie ma na liście?- Sza - położył palce na ustach Szymon - ja mam taką swołocz, mój rodzony brat, to wiem od tego drania.On miał u pana sędziego jakąś wygraną sprawę, to ta szuja powiedziała mnie, że pan sędzia Lulewicz może spać spokojnie.- A widzisz! A widzisz! Nie mówiłam! Oni wiedzą, kogo brać- zapewniła jeszcze raz Maryśka.- Geniusiu, rozpakuj swoją teczkę.Nigdzie nie jedziemy!Wojna niemiecko-sowiecka wprawiła wszystkich w euforię.Czubaryki wycofywali się pospiesznie, ciągnąc za sobą zagrabiony dobytek.Jedna z mieszkających w sąsiednim domu oficerskich żon przybiegła do Maryśki błagać o jakiś czemadan.Maryśka dała jej stary drewniany kuferek, z którym Kazik przyjechał z Petersburga.- Dałaś ten mój kuferek?! Jakim prawem! - krzyczał Kazik.- Przecież to wielka dla mnie pamiątka!- Ale pamiątka! - drwiła Maryśka.- On mnie zawsze męczył, bo to z nim zjechałeś do Grajewa.On mi zawsze przypominałMarię Chmurę, twoją kochanicę - wyznała ze złością.Sprawa kuferka została szybko zapomniana, bo na Wilno zaczęły spadać niemieckie bomby.Na pustym placu przy Artyleryjskiej, tuż za ich domem wykopano podłużne rowy, w których 2 4 2można było kłaść się i kucać.Ludzie zadzierali głowy do góry, wypatrywali, ile leci samolotów, liczyli spadające bomby: „raz, dwa, trzy!" Kazik z Geniusia siedzieli w rowie trzęsąc się ze strachu, a kiedy po nalocie nastawała cisza, oni ciągle słyszeli nadlatujące samoloty.Doszło do tego, że Maryśka biegała tam do nich z jedzeniem, a dziewczynka czepiała się jej rozszlochana, nieprzytomna: - One warczą, słyszysz?! One znowu lecą! Mamusiu! Mamciu!Maryśka wyfruwała beztrosko z jamy, pędziła przez plac w przekrzywionej na głowie chusteczce, aż dziwiły się znajome panie:- Skąd u pani sędziny tyle werwy i optymizmu? - Bomby?! Cóż tam takiego - śmiała się - niech sobie lecą.Co sądzone, to człowieka nie minie.- Maryśka!!! - krzyczał Kazik, nie wystawiając głowy z rowu- Maryśka!!! Wracaj do dziecka!!! Maryśka!!!Nabożna pani z sąsiedztwa poradziła wypróbowaną modlitwę świętego Bernarda.Genia klękała w schronie, zmuszała do tego ojca i razem powtarzali głośno: - „Pomnij, o najdobrotliwsza Panno Mario, iż od wieków nie słyszano, by ktokolwiek uciekając się pod Twoją opiekę został przez Ciebie opuszczony.Tą ufnością ożywiony."- Jezus Maria! Znów lecą! Geniusiu, kładź się! - krzyczałKazik.Aż w końcu stało się jasne, że trzeba coś zrobić, bo nikt już w schronie nie mógł tego wytrzymać dłużej.- Wychodźcie - zdecydowała któregoś wieczoru Maryśka -trzeba uciekać z miasta.- Mam już spakowaną walizkę - ucieszył się Kazik.- To jeszcze od czasu wywozów.Noc była ciepła, cicha, lipcowa.Od Artyleryjskiej i Derewni-ckiej szedł dum ludzi niosąc ze sobą w pośpiechu walizki, węzełki, ktoś ciągnął na sznurku opierającą się, beczącą żałośnie kozę.Włączyli się w ten nurt potykających się, szepczących modlitwy, przyspieszających kroku, byle dalej od miasta, byle za rogatki, byle w pole.Kazik wyrywał do przodu, ciągnąc za rękę Geniusię.- Kaziczku, tyś chyba wyzdrowiał na serce - krzyknęła radośnie Maryśka.- To cud boski, że możesz tak biec.- Ciszej tam! - syczeli ludzie.- Oni wszystko słyszą.Mają 2 4 3takie urządzenia, że słyszą każdy szelest.Musi panować bezwzględna cisza!- Mamusiu, lecą! - piszczała Genia.Ale to były tylko grające po rowach świerszcze.Jakiś ptak krzyknął spłoszony.Spod nóg wyskakiwały żaby.Szli drogą na Werki, tak dobrze znaną z niedzielnych wypraw.- Powąchaj, Geniusiu, to cząborek.Czujesz, jak pachnie? -Maryśka podtykała córce pod nos rękę pełną pachnącego ziela.Zamajaczyła przed nimi zagroda, drewniany, upleciony płot.Wogrodzie pasący się, spętany koń uniósł głowę, zarżał.- Niech ktoś go uciszy! - wołali ludzie.- Sprowadzi na nas samoloty! - I znów zafalowało.Ludzie weszli do zagrody.Drzwi od stodoły były otwarte, już tam siedzieli inni uciekinierzy.- Tu już zajęte! - krzyczeli.- Do ostatniego miejsca!W otwartych drzwiach domu ukazała się kobieca postać.-Niechaj tu zachodzą! - machała przyjaźnie ręką.- W domu bardziej niebezpiecznie - przekonywał Maryśkę zasapany Kazik - najlepiej pod gołym niebem.- Nigdy w życiu! W krzakach, albo najlepiej nad rzeką - przekonywał ktoś gorąco.Okazało się, że tuż za zagrodą płynie Wilia.- Chodźcie na plażę! Na piaseczek! Plaży nie zbombarduje! -nawoływał jakiś kobiecy głos.- Zwariowałaś, tam jak na patelni! Widoczne z góry! -ostrzegał ktoś.Kazik pociągnął Maryśkę i dziecko nad wodę.Na wysokiej skarpie było trochę zarośli, krzaków.Wsadzili pod nie walizki, węzełek.Wyciągnęli nogi.- Co dziecko będzie jadło? - zatroskał się Kazik.- To, co wziąłeś - śmiała się Maryśka.- Masz tego pełną walizkę.Ale Genia już spała, nad nią księżycowe srebro przesiewało się przez gałęzie jak przez sito.Wtedy właśnie nadlecieli.Ciężki grzmot przewalił się po rzece raz, drugi.Nikt nie zdążył krzyknąć.Nagle wystrzeliła do góry fontanna wody.Błysk - i cała rzeka podniosła się do nieba! I jeszcze raz, i jeszcze!2 4 4Nikt nie zdążył nawet krzyknąć, nikt nie zapłakał.I nagle wszystko ucichło.Odlecieli.- Geniusiu, klęknij, moje dziecko - powiedziała Maryśka -trzeba podziękować Panu Bogu za szczęśliwe uratowanie.Bomby spadły do Wilii.„Pod Twoją obronę - szeptała - uciekamy się."- Mamusiu, już nie trzeba się modlić, bo już polecieli, mamusiu, słyszysz! - szarpała ją za sukienkę Genia.I nagle Maryśka poczuła całą sobą, że to, co się tu dzieje, i ta woda, i ciche już niebo, i rżenie spętanego konia - to wielkie szczęście, musujące jak czerwone wino, i zachciało jej się krzyczeć z radości, może nawet tańczyć.Wstała, wytrzepała z piasku sukienkę, pokłoniła się rzece, nocy, wysokiemu niebu i zakręciła raz, drugi w kółeczko, taka lekka, taka ważna, taka najmądrzejsza.- Mamusiu, nie tańcz - prosiła Genia - nie tańcz.- Marysiu, co robisz? - zakrzyczal Kazik.- To, co chcę! - odkrzyknęła wirująca na wysokim brzegu.- Jakaś kobieta zwariowała ze strachu - szeptali ludzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl