[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy, w szpitalu, wyglądał.- Jak kawał gówna - przerywa mi łysawy, śmiejąc się nieprzyjemnie.- I tak by pewnie skończył, gdyby nie przestępstwo ezoteryczne.- Daj spokój.- Inny ŁowCzy, snal, odciąga przesłuchującego na stronę.Mówi jednak celowo na tyle głośno, bym wszystko słyszał.- Nawet jeśli się z nim widział, nie powie.Nie teraz.Trzeba nad nim nieco popracować.Podsmażyć szczypcami.Podpiec.- Gerd i przestępstwo ezoteryczne - dukam, udając zdumienie, co wychodzi chyba nawet przekonująco.- Niemożli.Nie kończę, bo dostaję silny cios w szczękę.Potem drugi.I trzeci.Spadam z krzesła, na którym mnie posadzili.- Gadaj, pierdolony karzełku - warczy nade mną dwójka śledczych, którzy dotąd milczeli.- Gadaj, albo ci powyrywamy z dupy te krótkie nóżki.Nie czekając, czy coś powiem, czy nie, zaczynają mnie kopać metodycznie, raz za razem.Potem, wytarzanego w piachu, obolałego, znów sadzają na krzesło, znów spoglądają groźnie, znów nachyla się nade mną ten z łysiną.- To było preludium tylko.Żebyś zrozumiał.Zrozumiałeś?Skwapliwie kiwam głową, lecz na kolejne pytanie o wizytę Gerda daję odpowiedź przeczącą.Jestem przekonany, że na mojej głowie za moment ponownie wyląduje but któregoś z oprawców, gdy poły namiotu rozsuwają się jak kurtyna w teatrze.Wchodzi Erik.- Co wy, kurwa.? - Podbiega do mnie, odpycha śledczych, wymachuje szpicrutą.- Coście mu zrobili, orcze syny? To jeden z moich najlepszych dowódców.Mieliście z nim porozmawiać, a nie znęcać się nad nim.- W porządku - dyszę.- Erik, to właśnie jest ich sposób prowadzenia rozmów.Najpierw trzeba poznać siłę interlokutora.Erik podtyka pod nos ŁowCzych rozkaz, którym został wyniesiony do rangi dowodzącego południowym skrzydłem operacji, prycha i mówi:- Zabieram go stąd.Bądźcie pewni, że porozmawiam z waszymi przełożonymi!Łysiejący szczerzy bladą gębę w półuśmiechu i odpowiada: - Jesteśmy pewni.My sami nie mamy prawa przesłuchiwać oficerów!Erik zbywa tę uwagę wyniosłym milczeniem, wyciąga mnie z namiotu i chwyta pod ramię.- Sadyści.- Pogardliwie wygina wargi.- Przyszli do mnie w nocy, z wiadomością, że zlokalizowali Sternego, który zbiegł ze szpitala.Powiedzieli, że chcą cię przepytać! Przepytać, a nie wziąć na tortury.Dowódcę kompanii! Skandal.Przystajemy obok składu amunicji.Erik coś tam mruczy, coś kręci.Poznaję, że chce o coś spytać.- Słyszałeś? Słyszałeś o Gerdzie? Zwiał ze szpitala.Najpierw zastosował magię elficką, by uzdrowić sobie nogę, a potem, żeby przestępstwa nie wykryto, uciekł z lazaretu.Milczę, udając, że wciąż mam problemy z mówieniem po laniu otrzymanym od stróżów prawa i sprawiedliwości.- Powiedz mi.- Erik kładzie dłoń na mojej dłoni.- Nie jak podwładny przełożonemu, ale jak kumpel kumplowi.Był u ciebie?Nie uwierzyłem w te brednie, które usłyszałem od Gerda, tłumaczyłem je sobie szokiem bitewnym albo efektem ubocznym działania magii elfów, lub zbyt dużym stężeniem chemikaliów.Uznałem za bzdurę twierdzenie, że Erik to zło, że niepotrzebnie wytracił pół kompanii.Mimo to, słysząc pytanie Erika, mówię to, co mówię.Nie wiem, dlaczego.Sam się sobie dziwię.- Nie widziałem go, Erik.Myślałem, że umarł w szpitalu.6.Dum!Ziemia drży.Mógłbym długo opowiadać o bitwie.Widzę bowiem, jak ze wzgórz spływają elfie kawalkady, jak horyzont zagęszcza się głowami, jak sznury wojska wrzynają się w płaskowyż.Mógłbym opowiadać o chóralnych, przejmujących śpiewach tych z drugiej strony.Mógłbym mówić o przecinających niebo olbrzymich orłach, do których szyje nasza artyleria.I o towarzyszących im gryfach, znacznie łatwiejszych do zestrzelenia, lecz jeszcze straszniejszych w walce.Mógłbym.Dadum!Manierka podskakuje mi w dłoni, uderza w zęby, wychlapuję destylat na brodę i mundur.Wiele jest tu, na płaskowyżu Höd, rzeczy, które należałoby opisać.Choćby stanowiska naszych moździerzy - otoczone umocnieniami z kamienia i ziemi prężą się lufy wielkich kalibrów, spoglądają w słońce, gotowe, by rozpocząć koncert.Lub pancer-jazdy, nowy wynalazek prosto z Unterbergu, zapewne zaprojektowany przez starego Sternego, broń, która, jak liczymy, zaskoczy naszych wrogów i da nam zwycięstwo.Można by też - półgębkiem, tak by nie usłyszał tego żaden szpieg - opisać drążone przez nas doły i tunele, dyskretnie znaczone przez czarne kamienie.Podkopy kryjące mnóstwo materiałów wybuchowych, czekających tylko na impuls płynący z detonatora.Nie dobiorą się elfy do wkopanych głęboko kabli, nie zdążą zabić tych, co obsługują detonatory, bo oni są dobrze chronieni, mają rozkaz nie wychodzić z bunkrów.Tak, elfy, przyszykowaliśmy wam wrażeń bez liku.I wy nam.Dum!Kamyki na skalistym podłożu drżą.Mógłbym opowiedzieć o ostrzale, który właśnie się zrywa gromkim huraganem, bo pierwsze elfie zagony weszły już w zasięg naszej artylerii.Mógłbym opowiedzieć o owym koncercie, który choć mało ma melodii, cieszy uszy.I oczy, poprawiam się, spoglądając na setki jaskrawych błysków i obłoczki dymu.Można by mówić o deszczu granatów, jaki sypie się na elfie pozycje z kilkudziesięciu naszych balonów.Ci lotnicy to prawdziwe bestie, niestraszny im wicher, który jak wiadomo poddaje się czasem woli elfów, niestraszne im szpony orłów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl