[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Latem 1995 roku napisał jedno z istotniejszych dzieł swego życia – wypowiedzenie, i od tej chwili nie pracuje etatowo.Debiutował w 1997 roku psychologicznym thrillerem Mastier sobak, jest laureatem niemal wszystkich prestiżowych rosyjskich nagród, począwszy od „Strannika”, a skończywszy na tak egzotycznych laurach, jak Grand Prix konwentu „Fakon-2000”, który miał szczęście się nie odbyć.Jedyna powieść Diwowa, która nigdy do niczego nie była nominowana, to Najlepsza załoga Słonecznego (Fabryka Słów, 2007) -zdaniem autora tylko dlatego, że za dużo w niej słów powszechnie uznanych za nieprzyzwoite.Oleg Diwow opublikował 10 książek, w tym 8 powieści, a także kilka nowel i opowiadania, m.in.K-10, Zdrajca, Paranoik Nikanor, Wriednaja profiessija.Oleg DiwowDynks Billy’egoPrzekładEwa i Eugeniusz DębscyPoniedziałek, dzieńTrzymaliśmy się naprawdę bohatersko; i ja, i Billy mamy siłę woli, że ho-ho, ale trzeciego dnia przypadkiem zobaczyłem w lustrze swoje odbicie.Wyszedłszy z kibla, oderwałem jakoś partnera od kontuaru, a potem wyciągnąłem na ulicę.Tam Billy emu zrobiło się nieco lepiej, poznał mnie nawet i pyta:–Dokąd się śpieszymy, Wanja? Szmal mamy.Szmalu mamy od groma, żeby cię pogięło!–Ale psychika wysiada – powiadam.– Możesz patrzeć na mnie bez bólu?Billy mrugał dobrą minutę i tak mi na to:–Ja tam się już przyzwyczaiłem, żeby cię pogięło.Żartowniś! Ma siedem stóp wzrostu i jest czarny jak bryka w kolorzeantracyt metalik – aż błyszczy.To raczej do niego człowiek się musi przyzwyczajać.–Jasne.– Kiwam głową.– Ale już bez jaj, Billy, słuchaj i powaga.Intensywnie trzeźwiejemy, walimy w kimę, a jutro z rańska idziemy poddać się glinom.Kumasz?–Ciągnij diesla! – odpowiada.– Nie wolno szybko trzeźwieć.Wiesz, jakie ja mam poalkoholowe lęki? Można się powiesić, żeby cię pogięło.–Moje nie są lepsze – oponuję.– Standardowy zestaw.Egzystencjalne przerażenie, gorzka zaduma nad nieodwracalnością śmierci, dogłębne uświadomienie sobie bezsensu wszystkiego.Hej, Billy, partnerze ty mój! Aco z naszą siłą woli?–Mamy ją, że ho-ho, żeby cię pogięło! – melduje mi on, prostując ramiona.–Czyli zdołamy przetrzymać przewidywane poniżenie z dumnie uniesionymi czołami.I w ogóle najlepsze wyjście z ciągu prowadzi przez pracoterapię.–Chciałbym być na twoim miejscu – wzdycha Billy, znowu ponuro się garbiąc.Nawet zapomniał o tym swoim ulubionym „pogięciu”.A późnym rankiem w poniedziałek, capiąc okrutnie niespalonym alkoholem, wpadamy na posterunek i rozsuwając klatami różne takie tam drobiazgi, walimy prosto do szeryfa.Ten szeroko się do nas uśmiecha.–Czyżbyście zmądrzeli? – pyta.–Krótko rzecz ujmując – mówię – panie Gibbson, czniam na lirykę.Dostaje nas pan do swojej dyspozycji na jeden tydzień.Po zakończeniu tego okresu zwalnia pan z aresztu nasze maszyny.My spadamy stąd pełnym gazem i nigdy, słyszy pan, nigdy więcej tu nie wracamy.Proszę zapamiętać też, że ten układ jest kompletnie i całkowicie kwestią pańskiego sumienia.–Jakiś pan nerwowy, Ivan – odzywa się szeryf.–Wszędzie będę opowiadał, że pracujemy pod pałą.Wszędzie.–Ivan, kochany – tak on do mnie zaczyna – to przecież nie jesttajemnicą.Miejscowi wiedzą, że potrzebuję waszego cudownego dynksa,ale odmówiliście mi, dlatego was przycisnąłem.Uwierzcie mi, że ludziesą po mojej stronie.Po stronie tego, kto broni interesów miasta i kto wogóle… jest w majestacie prawa.–Się jeszcze zobaczy, kto jest z prawa, a kto z lewa.Dobra, stoi?–Dobra, ja nagrałem rozmowę – potwierdza szeryf.–Ja też.I?…–Czyli przyznaje pan, że pański partner, mister William Mbe… Mbu…–Mbabete, William Mbabete.Owszem przyznaję, on ma ten, jak się pan wyraził, dynks.Szeryf patrzy na Billy’ego, patrzy na mnie i nagle mówi:–A nie łże pan, Ivan?Ze zdziwienia chwytam stojącą na stole butelkę sodowej i wypijam jąduszkiem.Mój partner, który w ogóle z rana jest zawsze trochę przymulony, a na kacu ostatecznie traci refleks, wyrywa z mojej łapy puste naczynie i coś z wyrzutem syczy.–Łżę, rzecz jasna – powiadam, chwyciwszy oddech.– Billy nie mażadnego unikatowego artefaktu.Myśmy się tylko trochę powydurniali, atubylcy te wygłupy źle zinterpretowali.Niepotrzebnie pan nas zatrzymał,Gibbson, tylko żeśmy wątroby sobie popsuli.To co, rozstaniemy się poprzyjacielsku? Pozwoli nam pan odjechać po dobremu?Teraz partner mnie odsuwa, zbliża się do stołu, zawisa nad szeryfem i chrypi przeraźliwie:–Wypuść nas po dobremu, straszny biały człowieku, póki się nie zaczęło, żeby cię pogięło!–Dobra – mówi glina.– Nie mam więcej pytań.Proszę siadać, zaraz zrobią wam kawy.Clarisso! Proszę do mnie!–Wody! – chrypi Billy.– Dużo zimnej wody! I kropelkę whisky.Zjawia się Clarissa, taka standardowa amerykańska Barbie, aż się niechce patrzeć.Pyszczek poprawiony, nóżki podrasowane, biust lada moment wystrzeli z bielizny.Musiała, przed korektą znaczy, być straszna jak grzech śmiertelny.–Clarisso, bądź taka miła, podaj naszym gościom kawy.I zimnejwody.Billy wyciąga długaśną swoją łapę i chwyta Barbie za pupę.–Pięć tysiaków za każdy półdupek, żeby cię pogięło! – oświadcza zniezachwianą pewnością.Barbie odwraca się i serwuje chuliganowi hak w oko.Z graby, proszę zauważyć.Wychowana czyli.Bo mogłaby i z obcasa.–Wszystko moje, kretynie – oświadcza dziewczyna wypadającemu z fotela Billyemu.Ma cios, że ja dziękuję.–Z przodu też? – głośno myśli mój partner, siedząc na wykładzinie i trzymając się za policzek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl