[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pan lubi ksi¹¿ki? - zapyta³a pani Koœcieniecka siadaj¹c naprzeciwko.- Ksi¹¿ki? Nie bardzo.Lubiê piêkne oprawy.- A samych œrodków, wnêtrz miêdzy oprawami, ju¿ nie?- Nie bardzo.Zreszt¹ - czyja wiem.Teraz nie by³o czasu czytaæ, a dawniej,gdy by³o mo¿na, nie by³o znowu chêci.- A pan jest z których stron? Przepraszam za babsk¹ ciekawoœæ.- On jest z Baku.- rzek³ Hipolit.- A¿ z Baku! - dziwi³a siê pani Laura szczerze i prawdziwie.- Ojciec mój tam mieszka³.Matka tam umar³a.- Ale pan tutaj u nas zostanie? W naszej okolicy?- Jakiœ czas- Tutaj, w tej okolicy, w ka¿dym razie zabawi pan d³u¿ej.Prawda panieHipolicie? Bo tu mamy plan.Mamy plan balu w Odolanach.A tancerzy ani nalekarstwo! Pan przecie tañczy?- Owszem tañczê.- W takim razie jest nowy tancerz! Doskonale!- Nie wiem, kiedy jest ten bal.Nie wiem, czy bêdê móg³ byæ na nim.- Czaruœ! mój drogi, porzuæ no ten temat.Nie ty w tych sprawach decydujesz,tylko ja.- O, to-to! - sycza³a piêkna pani.- Nie puœciæ! Nie puœciæ!Lokaj wszed³ i cichym g³osem poprosi³ do sto³u.Panna Wanda Okszyñska mia³a skoñczonych szesnaœcie lat, a jednaknie mog³a przeleŸæ z pi¹tej do szóstej klasy szko³y pañstwowej w Czêstochowie.Skoñczy³o siê na tym, ¿e jej poradzono, a¿eby sobie posz³a na grzyby, gdy¿ zjej nauki nic nie bêdzie.Starania ojca, urzêdnika bankowego, nic nie mog³y wskóraæ, gdy¿ rzeczywiœcieWandzia nie nadawa³a siê do szóstej klasy.Krótko mówi¹c, nie umia³a „nawyrywki” tabliczki mno¿enia, a wszelkie „s³Ã³wka” stale wyfruwa³y z jej biednejg³owy.Nieszczêsny ojciec rozgniewa³ siê na dobre i nie chcia³ patrzeæ naoblicze tej domowej „oœlicy”.Matka - rodzona siostra ¿ony rz¹dcy maj¹tku„hrabiów” Wielos³awskich w Naw³oci, pana Turzyckiego - wyprawi³a niepoprawn¹„oœlicê” na wieœ do siostry, a¿eby choæ przez czas pewien zesz³a z oczuojcowskich i spod jego ciê¿kiej piêœci.Tê to pannê Wandê Okszyñsk¹ widzia³Cezary Baryka, gdy siê salwowa³a' ucieczk¹ œcigana przez mœciw¹ perliczkê.Owa panna Wanda jedno tylko mia³a na swe usprawiedliwienie: gra³a nafortepianie.Nic do jej g³owy nie przystêpowa³o, tylko ta muzyka.Mog³a graæprzez ca³y dzieñ, nic nie jedz¹c ani pij¹c - mog³a nie spaæ, a nawet niewiedzieæ, ¿e ¿yje na œwiecie, byleby jej tylko pozwolono bêbniæ na fortepianie.Tote¿ i bêbni³a.Rodzice rujnowali siê na wynajem pianina i na drogie honorariadla metrów.Ci krêcili g³owami i wszyscy, jak jeden, zapewniali: nadzwyczajnazdolnoœæ, zadziwiaj¹ce ucho, nies³ychana pamiêæ, istotny talent! Panny Wandzinie wbija³o to w ambit.Ona gra³a dla samej muzyki.Upija³a siê t¹ swoj¹„wy¿sz¹” muzyk¹ niczym pijak gorza³k¹.Po przyjeŸdzie do Naw³oci i domieszkania wujostwa, gdzie fortepianu nie by³o, nieszczêsna „oœlica” chodzi³ajak b³êdna owca.Po pewnym czasie ciotka Turzycka zastawa³a Wandziê siedz¹c¹przy stole i zapamiêtale przebieraj¹c¹ po nim palcami, nie bez za¿ywaniafikcyjnego peda³u.£zy la³y siê z oczu wygnanki, gdy tak sobie wygrywa³a nakancelaryjnym stole, pod nieobecnoœæ wujcia Turzyckiego.Panna Karolina Szar³atowiczówna, która bywa³a w mieszkaniu rz¹dcostwa,przynios³a wiadomoœæ o têsknocie Wandzi Okszyñskiej za fortepianem, szerokoroz³o¿y³a tê wiadomoœæ przed zgromadzeniem w tak zwanym „pa³acu” i odpowiednioj¹ oœwietli³a.Ksi¹dz Anastazy, ciotki Aniela i Wiktoria i w ogóle wszyscydomownicy poczêli domagaæ siê niezw³ocznego dopuszczenia muzyczki do„pa³acowego” fortepianu, który pod swym pokrowcem zapomnia³ ju¿ poniek¹d, ¿ejest jakimœ tam muzycznym instrumentem, i przyzwyczaja³ siê z wolna do rolimebla cennego, lecz gruntownie nieu¿ytecznego.Pani Wielos³awska nie bez pewnejopozycji ust¹pi³a.I oto panna Wanda Okszyñska dorwa³a siê do fortepianu.Wolnojej by³o odwalaæ sw¹ sztukê pod nastêpuj¹cymikondycjami:1) przed obiadem; 2) gdy nie ma goœci; 3) gdy nikt nie jestcierpi¹cy; 4) gdy nikt nie œpi; 5) gdy w ogóle nikt nie zaprotestuje.Hipolit i Cezary powróciwszy na swej linijce ze œniadania u pani LauryKoœcienieckiej, wchodz¹c na ganek us³yszeli w salonie pysznie oddany polonezA-dur Szopena.Ksi¹dz Anastazy, który ju¿ dawno wsta³ i „kiedy - kiedy!odprawi³ mszê œwiêt¹” w koœciele parafialnym wsi w³oœciañskiej Naw³oæ Dolna, ateraz dawa³ baczenie na przygotowania do obiadu, bêd¹ce w³aœnie w toku podprzewodnictwem Maciejunia - objaœni³ przybywaj¹cych, kto gra, i rozpowiedzia³ca³kowit¹ historiê o pannie Wandzi.Zaleci³, ¿eby tej osóbce nie przeszkadzaæ,nie zagl¹daæ do salonu w ogóle, a natomiast usi¹œæ sobie grzecznie w sto³owympokoju i wypiæ rozwa¿nie przed obiadem, co tam Maciejunio z pewnoœci¹ podaæ nieomieszka.Ale dwaj rycerze, którzy wrócili w humorach ró¿owych,poœniadankowych, byli innego zdania.Postanowili w³aœnie zobaczyæ muzykuj¹c¹pannê i zapoznaæ siê z ni¹ natychmiast.Hipolit pierwszy otworzy³ drzwi wsieni, na lewo do salonu i poci¹gn¹³ za sob¹ przyjaciela.Ostatni zobaczy³przed sob¹ ofiarê przeœladowañ ptasich.Sta³a obok fortepianu, po pensjonarskustrwo¿ona wejœciem dwu m³odych kawalerów, z których jeden by³ - o rozpaczy! -panem dziedzicem Naw³oci z przyleg³oœciami.Dygnê³a przed panem dziedzicem i zwyrazem uszczêœliwienia poda³a mu rêkê, gdy on raczy³ j¹ zaszczyciæ podaniemswojej.Lepiej siê jednak zaprezentowa³a ni¿ w chwili ucieczki w poprzekdziedzieñca.By³a po dziewczêcemu wysmuk³a, ale ju¿ po panieñsku „sformowana”.Mia³a d³ugie nogi i d³ugie rêce, d³ugie w³osy w warkocz splecione, ale w oczachwyraz szczególny, g³êboki i niesamowity, jakby nie z tego œwiata.„Nie! Ona siê nigdy nie nauczy tabliczki mno¿enia!” - pomyœla³ Cezary.Na natarczywe proœby, ¿eby gry nie przerywa³a, panna Wanda sta³a siê blada jakkreda.Skrêca³a siê na bok jak przed nauczycielem arytmetyki i przebiera³apalcami w sposób znamionuj¹cy ostateczny upadek inteligencji.Cezaremu ¿al by³otego panieñstwa.Przypomnia³ sobie, ¿e przecie to on grywa³ z matk¹ dzieñ wdzieñ na cztery rêce, a lekcyj muzyki nabra³ siê co niemiara.Zaproponowa³ tej pannicy, czyby nie chcia³a zagraæ z nim na cztery rêce „Tañcówwêgierskich” Liszta - co jeszcze pamiêta³ wcale dobrze [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl