[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napierwszym planie kêpa krzaków, prawie po³owê fotografii zajmuje puste nieboKalifornii.Pomiêdzy krzaki a niebo wciska siê ¿Ã³³tawy budynek z suszonej ws³oñcu ceg³y, ustawiony pod k¹tem do planu zdjêcia.Co gorsza, wzd³u¿ bli¿szejwidza œciany budynku biegn¹ ³uki.Rzut ukoœny z lewej strony pierwszego planudo prawego rogu - praktycznie nie do zakomponowania.Tato opowiada mi, jak siê namêczy³ z tymi ³ukami.Kompozycja ma³o go obchodzi,ale te ³uki doprowadza³y go do sza³u.Perspektywa jest dla Taty czarn¹ magi¹.Po zmyciu naczyñ idziemy obejrzeæ nieszczêsne malowid³o.Tato je schowa³, ¿ebyMama nie widzia³a.Obraz przedstawia brunatne bazgro³y z wielkimi zielonymibulwami na pierwszym planie.Podrysowujê go trochê, chc¹c pokazaæ Tacie, jak poprawiæ ³uki, i napomkn¹æ przyokazji o zjawisku perspektywy, tylko ¿e w ogóle niemo¿liwe jest namalowaæcokolwiek na podstawie takiego gównianego zdjêcia.Nie ma nic gorszego ni¿malowanie z fotografii: aparat fotograficzny sp³aszcza obraz, gubitrójwymiarowoœæ ludzkiego widzenia.Strasznie mnie korci, ¿eby napisaæ do Vron o wnuczku, ale Marty na pewno zechceto zrobiæ sama - to jej dziecko.Hamujê siê z wielkim trudem.Tato wychodzi do oran¿erii.Przesiaduje tam godzinami.Teraz w³aœnie ziemia jest najlepsza, tak pulchna, ¿e ³opata zag³êbia siê postylisko, ale nie bagnista.Œwie¿a gleba rozstêpuje siê, lœni¹c w tychmiejscach, gdzie mocno przycisnê³a j¹ ³opata.Odwiedzamy Mamê i mówimy jej o Marty.Mama przyjmuje nowinê jakby nigdy nic,jakby siê tego od dawna spodziewa³a.Mo¿e kiedy cz³owiek balansuje na krawêdziœmierci, narodziny nie wydaj¹ mu siê ju¿ tak¹ wielk¹ spraw¹.Mo¿e nawet czujesiê zepchniêta na drugi plan.Wracamy, ale mnie wci¹¿ nosi, wiêc wychodzê zadom popracowaæ jeszcze trochê przy motocyklu.Po skoñczeniu wpadam na myœl,¿eby zabraæ Tatê na przeja¿d¿kê.Zabawnie by³oby poturlaæ siê wolniutko napla¿ê w Venice.Mo¿e taka jazda trochê by Tatê rozrusza³a.Okazuje siê, ¿e w domu s¹ dwa stare kaski.Wygrzebujê je z gara¿u.Tato niespuszcza mnie z oka.- Tato? Co byœ powiedzia³ na przeja¿d¿kê motorem nad ocean? Pogoda piêkna,jedŸmy obejrzeæ zachód s³oñca.Tato z przera¿eniem patrzy na motor.- Sam nie wiem, trochê bym siê ba³.- Jak siê boisz, to nie jedŸmy.Spróbujemy tylko raz dooko³a ulicy, zobaczymy,jak ci siê spodoba.Pomagam mu zapi¹æ kask pod brod¹.Nie wiem, czemu ten kask tak do Taty niepasuje - wcale nie wygl¹da w nim na motocyklistê, prêdzej ju¿ przypominaCharlesa Lindbergha w starego typu skórzanej pilotce.Poza tym kask przyginag³owê Taty do przodu, jakby szyja nie wytrzymywa³a takiego ciê¿aru.Wskazujê na siode³ko, kopiê w peda³.Pokazujê Tacie, jak ma wsi¹œæ.Mówiê, ¿ebyobj¹³ mnie ramionami w pasie i mocno trzyma³.- A nie móg³bym siê przytrzymaæ jakoœ inaczej?- Tak jest najlepiej, Tato.Przechylaj siê wtedy, kiedy ja, jakbyœmy byli jedn¹osob¹.Obejmuje mnie, kopiê sprzêg³o, delikatnie wrzucam pierwszy bieg.Wyje¿d¿amysprzed domu i turlamy siê wolniutko w tê i z powrotem po œlepych uliczkach.Wogóle nie wychodzê poza drugi bieg.Zaje¿d¿amy wreszcie pod dom, zatrzymujêmotor.- No, Tato, jak by³o?- Nie gorzej ni¿ jechaæ na rowerze.Od dziecka nie jeŸdzi³em na dwóch ko³ach.- Zaryzykujesz wycieczkê do Venice? Pojedziemy bocznymi drogami, ominiemywielki ruch.- Ja bym siê nawet zgodzi³, Johnny, ale, rany boskie, co by Mama powiedzia³a,gdybyœmy mieli wypadek? Chichocze i poprawia kask.- Ona tam w szpitalu, a my trupy.- Nic siê, Tato, nie martw, nie zabijemy siê.Od dwudziestu lat je¿d¿êmotocyklem.Bezpieczniej ni¿ w samochodzie.Tato gramoli siê z powrotem nasiode³ko.Zapinam kask.- Ca³a rzecz w tym, Tato, ¿e wiêkszoœæ motocyklistów to wariaci.Gdyby ci samiludzie prowadzili samochody, mieliby bez przerwy wypadki samochodowe.Kopiê peda³, ale silnik nie zaskakuje.Przyduszam go co nieco.- W samochodzie cz³owiek zabija siê o kierownicê, o przedni¹ szybê i deskêrozdzielcz¹, rozwala sobie twarz, poniewa¿ przy wypadku wóz staje w miejscu, acz³owiek dalej wykonuje ruch do przodu.Na motocyklu nie masz siê o corozkwasiæ: wylatujesz w powietrze, a zanim walniesz o ziemiê, zawsze zd¹¿ysztrochê wytraciæ szybkoœæ.S³ucham sam siebie i decydujê, ¿e czas najwy¿szy skoñczyæ wyk³ad.Tato obejmujemnie w pasie i znowu chichocze.- Ty, John, powinieneœ diab³u sprzedawaæ œwiête obrazki.Odrzuca g³owê w ty³ i zanosi siê serdecznym œmiechem - nie zakrywa ust d³oni¹,nie mo¿e, bo trzyma siê, ¿eby nie straciæ ¿ycia.Powolutku przeje¿d¿amy przez Palms.Popo³udnie jest piêkne, s³oñce stoi niskoprzed nami.Droga biegnie przez niewielkie pagórki, prawie jak trasa dziecinnejkolejki w weso³ym miasteczku.Podje¿d¿amy jednym zboczem, zje¿d¿amy drugim.Mijamy tor golfowy w Palms i ca³e Lincoln.Wje¿d¿am w Rose Avenue i parkujêprzy molo.Spacerem idziemy nad ocean: ca³kiem niez³a fala, mgie³ka wody rozpryskuje siê wgórze, rozbija œwiat³o s³onecznych promieni.Wzd³u¿ granicy piasku biegnieœcie¿ka rowerowa, dobrze zaprojektowana w nietrudne, wê¿owate zakrêty.Kaski wetknêliœmy pod pachê, wygl¹damy jak para bezrobotnych rycerzy.Ludziewychodz¹ z wody, dzieciaki na piasku graj¹ na bongo, a jakiœ pijak próbujetañczyæ do rytmu.Nastrój jest sielski i mam nadziejê, ¿e Tato naprawdêwypoczywa, a nie zmaga siê z sytuacj¹.Zatrzymujemy siê, ¿eby pos³uchaæ muzyki.Razem z bêbenkami gra kilka gitar.Jakna pla¿y w tropikach - wierzyæ siê nie chce, ¿e o g³upie osiem ulic w g³¹b l¹dubiegnie Lincoln Boulevard, pe³en samochodów, konfekcji i tysiêcy plakatówgwa³tem domagaj¹cych siê uwagi przechodnia.Tato odwraca siê do mnie.- Wiesz co, Johnny, ja siê chyba min¹³em z powo³aniem.Wydaje mi siê, ¿e by³bymdobrym hippisem.Spacerujemy po molo.Ciekawe, ¿e mówi¹ na to molo, chocia¿ to zwyk³y deptak zbetonu i nie na s³upach - taka ulica bez samochodów przez piach.Mo¿e i kiedyœby³a pomostem z drewna albo l¹dowym przejœciem z molo na wybrze¿e atlantyckie.A mo¿e to tylko ja mówiê molo?Dochodzimy do kafejki pod nazw¹ Fruits and Nuts.Prowadzi j¹ para m³odychludzi, Tony i Shelly.Podejmuj¹ nas jak najwa¿niejszych goœci na œwiecie.Pytaj¹ o Mamê i doradzaj¹ zio³a na wzmocnienie serca.Czêstuj¹ nas sokiem zmarchwi w ogromnych szklanicach.Sok ten wyciskaj¹ sami ze œwie¿ej marchwi;robi¹ go w sokowirówce i jest s³odki, nie to co mamina jarzynowa wodzianka.Tato zerka na mnie k¹tem oka, popija sok z marchwi i uœmiecha siê od ucha doucha.Tony nosi brodê i d³ugie w³osy zwi¹zane do ty³u w ogonek.Stuprocentowyhippis - twój wróg.Opowiada Tacie o zio³ach reguluj¹cych ciœnienie.Sam bym sobie takich kupi³ -wszystkiego jestem gotów spróbowaæ.Tony daje mi te zio³a, za darmo.Robi misiê tak g³upio, ¿e kupujê chocia¿ trochê jab³ek i bananów - Tony zapewnia nas,¿e s¹ œwie¿e i smaczne.Scyzorykiem kroi jab³ko na æwiartki, ¿ebyœmy siê mogliwe czwórkê podzieliæ.Nie chce siê od nich wychodziæ.Idziemy dalej, ¿uj¹c æwiartki jab³ka.Nikt naœwiecie nie chrupie jab³ek tak ha³aœliwie jak Tato; w zêbach Taty jab³ko brzmijak najwspanialsza potrawa wszechczasów.- Przemili ludzie, John, to twoi znajomi?- Nie.I nie mam pojêcia, jak im siê op³aca ten interes -przecie¿ oni wszystkorozdaj¹ za darmo.Tato wgryza siê w kolejne jab³ko z torby.- Mo¿e i tak s¹ bogaci.Mo¿e prowadz¹ ten kramik tylko dla zabawy.- To ca³kiem mo¿liwe.- Chocia¿ nie wygl¹daj¹ na bogatych.Nak³adamy kaski, gramolimy siê na motor i powoli wracamy do domu.Za namis³oñce jeszcze czerwieni horyzont.Zapada balsamiczny wieczór, taki, jaki odczasu do czasu zdarza siê w Kalifornii, kiedy mg³a znad wybrze¿a opada dopieropo zachodzie s³oñca [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl