[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znajdowaliœmy siê coraz wy¿ej i teraz mieliœmy przed oczami ma³e budowle.Otojakaœ fontanna o kszta³cie fallicznym, która ukazywa³a siê pod jakby ³ukiem czymaleñkim portykiem, wraz z Neptunem depcz¹cym wê¿a, jakaœ brama z kolumnamikojarz¹cymi siê niejasno z Asyri¹ i znowu ³uk o trudnym do okreœleniakszta³cie, coœ jakby spiêtrzone trójk¹ty i wielok¹ty, przy czym na ka¿dymwierzcho³ku znajdowa³a siê figurka zwierzêcia, ³osia, ma³py, lwa.- I to wszystko s³u¿y objawieniu czegoœ? - spyta³ Garamond.- Bezsprzecznie! Wystarczy³oby przeczytaæ Mundus Symbolicus Picinellego,którego Alciato antycypowa³ z osobliwym sza³em profe­tycznym.Ca³y ogród mo¿naodczytaæ jako ksiêgê albo czarowanie, co w koñcu na jedno wychodzi.Gdybyœcie,panowie, umieli wypo­wiedzieæ œciszonym g³osem s³owa, które wypowiada ogród,mieliby­œcie w³adzê rz¹dzenia jedn¹ z niezliczonych si³ dzia³aj¹cych w œwie­ciepodlunarnym.Ogród to maszyna do w³adania nad œwiatem.Pokaza³ nam jedn¹ z grot.Chorobliwa gmatwanina wodorostów i szkieletówmorskich stworów, nie wiadomo - prawdziwych, z gipsu czy z kamienia.Dostrzega³o siê niewyraŸne zarysy najady splecio­nej w uœcisku z bykiem opokrytym ³uskami ogonie wielkiej ryby bi­blijnej, spoczywaj¹cej w strumieniuwody, która wyp³ywa³a z kon­chy trzymanej w ³apach przez trytona - nibyamfora.- Chcia³bym, abyœcie uchwycili, panowie, g³êbokie znaczenie tego, co w innymrazie by³oby tylko banaln¹ wodn¹ igraszk¹.De Caus wiedzia³ doskonale, ¿e jeœliweŸmie siê naczynie, nape³ni wod¹i zamknie od góry, to nawet po wywierceniuotworu w dnie, woda nie wyp³ynie.Jeœli jednak wykona siê otwór równie¿ odgóry, woda bêdzie wyp³ywaæ, a raczej tryskaæ.- Czy nie jest to oczywiste? - spyta³em.- W tym drugim przy­padku od górydostaje siê do naczynia powietrze, które pcha wodê w dó³.- Przedstawia pan typowe wyjaœnienie naukowe, w którym bie­rze siê przyczynê zaskutek albo odwrotnie.Nie powinien pan zasta­nawiaæ siê, dlaczego w drugimprzypadku woda wyp³ywa.Powinien siê pan zastanawiaæ, dlaczego nie chce wpierwszym.- A dlaczego nie chce? - spyta³ z niepokojem Garamond.- Bo gdyby wyp³ynê³a, w naczyniu wytworzy³aby siê pró¿nia, a natura nie znosipró¿ni.Nequaquam vacui, to by³a zasada ró¿okrzy-¿owców, o której zapomnia³anowo¿ytna nauka.- Imponuj¹ce - oœwiadczy³ Garamond.- Casaubon, przypo­minam panu, takie sprawynale¿y uwypuklaæ w naszej cudownej hi­storii metali.I proszê nie mówiæ, ¿ewoda nie jest metalem.Potrze­ba nam odrobiny fantazji.- Przepraszam - zwróci³ siê Belbo do Agliego - ale pan poda³ argument post hocergo ante hoc.Potem, wiêc wskutek tego.- Nie nale¿y w rozumowaniu pos³ugiwaæ siê sekwencjami linio­wymi.Przecie¿ wodaw tych fontannach tego nie czyni.Nie czyni tego natura, gdy¿ nie zwa¿a naczas.Czas to wynalazek zachodni.Po drodze spotykaliœmy innych goœci.Na widok niektórych Belbo tr¹ca³ ³okciemDiotalleviego, ten zaœ komentowa³ to pó³g³osem: „No tak, facies hermetica."Wœród pielgrzymów o facies hermetica natkn¹³em siê na pana Sa-lona, trochê nauboczu, z uœmiechem surowej pob³a¿liwoœci na twa­rzy.Uœmiechn¹³em siê,odwzajemni³ mój uœmiech.- Zna pan Salona? - spyta³ Aglie.- A pan? - odpowiedzia³em pytaniem.- W moim przypadku to nic nadzwyczajnego,mieszkam ko³o jego pracowni.Co pan o nim myœli?- Ma³o go znam.Niektórzy godni zaufania przyjaciele utrzymu­j¹, ¿e jestkonfidentem policji.Oto dlaczego Salon wiedzia³ o Garamondzie i Ardentim.Jakie s¹ zwi¹zki Salona zDe Angelisem? Ograniczy³em siê jednak do zada­nia Agliemu jeszcze jednegopytania:- Co konfident policji robi na takim przyjêciu?- Konfidenci policji - odpar³Aglie - chodz¹ wszêdzie.Ka¿da sposobnoœæ jest dobra, byleby da³o siê zmyœliæjak¹œ informacjê.Z policj¹ jest tak, ¿e im wiêcej siê wie lub okazuje, ¿e wie,tym wiêk­sz¹ ma siê w³adzê.I nie ma znaczenia, czy chodzi o prawdê.Wa¿nejest, proszê zauwa¿yæ, ¿eby mieæ jak¹œ tajemnicê.- Ale czemu zaprasza siê tu Salona?- Mój przyjacielu, zapewne dlatego, ¿e nasz gospodarz postêpu­je wed³ug tejz³otej regu³y m¹droœciowej, która powiada, i¿ ka¿dy b³¹d mo¿e byæ noœnikiemzapoznanej prawdy.Prawdziwy ezoteryzm nie lêka siê przeciwieñstw.- Chce pan powiedzieæ, ¿e w ostatecznym rachunku wszyscy oni s¹ miêdzy sob¹zgodni.- Quod ubique, quod ab omnibus et quod semper.Wtajemnicze­nie to odkrywaniefilozofii wiecznotrwa³ej.Tak filozofuj¹c dotarliœmy na szczyt tarasów i znaleŸliœmy siê na pocz¹tkuœcie¿ki wiod¹cej przez rozleg³y ogród ku wejœciu do pa³a­cyku czy zameczku.Wœwietle pochodni wiêkszej od innych, osa­dzonej na kolumnie, ujrzeliœmydziewczynê w b³êkitnej, usianej z³o­tymi gwiazdami sukni, trzymaj¹c¹ w rêkutr¹bê, jakiej w operze u¿ywaj¹ heroldowie.Dziewczyna mia³a umocowane do ramiondwa wielkie bia³e skrzyd³a ozdobione migda³owymi kszta³tami z zazna­czonympoœrodku punktem, tak ¿e przy odrobinie dobrej woli mo¿­na je by³o uznaæ zaoczy - zupe³nie jak w koœcielnych misteriach, w których anio³owie wystêpuj¹ wpiórach z bibu³ki.Ujrzeliœmy profesora Camestresa, jednego z pierwszych diaboli-stów, jacyodwiedzili nas u Garamonda, przeciwnika Ordo Templi Orientalis.Rozpoznaliœmygo z trudem, gdy¿ zamaskowa³ siê w spo­sób, który nam wyda³ siê osobliwy, aleAglie okreœli³ jako stosowny do okolicznoœci: owin¹³ siê w bia³¹ p³Ã³cienn¹p³achtê i œci¹gn¹³ j¹ czerwon¹ wst¹¿k¹ krzy¿uj¹c¹ siê na piersi i na plecach, ana g³owê na³o¿y³ osobliwy kapelusz w stylu siedemnastowiecznym z czteremaczerwonymi ró¿ami.Ukl¹k³ przed dziewczyn¹ z tr¹b¹ i wypowie­dzia³ kilka s³Ã³w.- Zaiste - powiedzia³ Garamond - s¹ rzeczy na ziemi i w nie­bie.Przeszliœmy pod ozdobnym portalem, który nasun¹³ mi na myœl cmentarz Staglieno.Na górze, nad skomplikowan¹ neoklasyczn¹ alegori¹ ujrza³em wyryte s³owaCONDOLEO ET CONGRATU-LOR.W œrodku liczni goœcie t³oczyli siê z o¿ywieniem przybufecie urz¹­dzonym w westybulu, z którego dwoje schodów prowadzi³o na wy¿­szepiêtra.Zauwa¿y³em inne znajome twarze, a wœród nich Braman-tiego i - kunaszemu zdumieniu - komandora De Gubernatisa, NWA oskubanego ju¿ przezGaramonda, choæ byæ mo¿e nie posta­wionego jeszcze przed okropn¹ perspektyw¹uratowania wszystkich egzemplarzy swego arcydzie³a przed m³ynem, gdy¿ wybieg³mojemu pryncypa³owi na spotkanie, okazuj¹c mu szacunek i wdziêcznoœæ.Natomiast, ¿eby okazaæ szacunek Agliemu, wyst¹pi³ z t³umu jakiœ drobniutkifacet o rozegzaltowanych oczach.Po wyraŸnie francus­kim akcencie poznaliœmyPierre'a, którego pods³uchiwaliœmy przez kotarê gabinetu Agliego, kiedyoskar¿a³ Bramantiego o rzucanie uroków.Podszed³em do bufetu.Sta³y na nim karafki z kolorowymi p³yna­mi, którychjednak nie uda³o mi siê zidentyfikowaæ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl