[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³y to czysto akademickiesesje.Pytania i odpo­wiedzi.¯adnych kontaktów towarzyskich.- ¯adnych telefonów?- A kto by mia³ do niego dzwoniæ? Od dziesiêciu lat nie otrzyma³ nawet jednegolistu ani nawet karty pocztowej.- Nie koresponduje z nikim?- Prawdê powiedziawszy, to nie wiem, czy istnieje ktoœ, z kim Raymond chcia³bykorespondowaæ.Spójrzmy na to tak: Raymond wie du¿o na temat w³asnejprzesz³oœ­ci, ale nie wie wszystkiego.Wie tyle, by zrozumieæ, co wydarzy³o siêAaronowi i dlaczego pojawi³ siê Roy.Niektóre sprawy go nie interesuj¹.W tymsensie mo¿na by porównaæ Raymonda do cz³owieka cierpi¹cego na amnezjê.Dowiedzia³ siê tyle z przesz³oœci, ile by³o potrzeba, by czu³ siê dobrze w swejnowej osobowoœci.I nie potrzebuje wiêcej wiedzieæ.Woodward wsta³ i podszed³ do drzwi.- Wyœlê Maxa, ¿eby go przyprowadzi³.Przepraszam na minutê.- Wyszed³.Vail wyj¹³ z paczki papierosa i zacz¹³ siê nim bawiæ.W zasadzie wszystko, comu powiedzia³ Woodward, brzmia³o logicznie.Medycznie by³o to do przyjêcia.Zpewnoœci¹ psychiatria zna³a wiele podobnych przypadków.To ma sens, powtarza³sobie.Oczywiœcie, ¿e ma sens.Szaleniec z zaburzeniami umys³owymi ¿yje spokojnie wszpitalu psychiatrycznym, gdzie udaje mu siê przekonaæ wszystkich lekarzy oswoim cudownym przekszta³ceniu siê w prawdziwe kochani¹tko o nazwisku Ray­mondYulpes, rzekomo ca³kowicie zdrowe na umyœle.l kto tu prowadzi szpital? Lekarze czy pacjenci?Vail nie wierzy³ ani jednemu s³owu Woodwarda.Niestety, nie wolno mu by³oporuszaæ rzuconej przez Aarona uwagi po procesie.Zakazywa³a tego etykazawo­dowa - poufnoœæ rozmów klienta z obroñc¹.Po kilku minutach pojawi³ siê Max z Yulpesem, który nadal siê uœmiecha³, alejowialnoœæ zast¹pi³o nieco podejrzliwe spojrzenie.- Czy ktoœ chcia³by siê czegoœ napiæ? - spyta³ uprzejmie Max.- Ja proszê o Colê - odpar³ Vulpes.Stan¹³ naprzeciwko Vaila, po drugiejstronie sto³u.- Dla mnie Evian - za¿yczy³ sobie Woodward.- Proszê o Coca-Colê - powiedzia³ Vail.Usiedli.Vail i Yulpes naprzeciwko siebie, Woodward u szczytu sto³u, jakdzien­nikarz podczas programu dyskusyjnego.Vail w³aœciwie nie wiedzia³, jak zacz¹æ rozmowê.Z³o¿yæ gratulacje z powodunowego wcielenia? Witaj wœród nas, Raymond? Cokolwiek by powiedzia³,zapachnia­³oby hipokryzj¹.- Chcia³eœ spotkaæ siê z Raymondem.Oto on - odezwa³ s"iê Woodward z dum¹ wg³osie.- Musisz mi wybaczyæ, Raymond - zacz¹³ Vail.- Jestem nieco oszo³omiony cu­daminauki.Uœmiech zgas³ na twarzy Woodwarda.Yulpes w ogóle nie zareagowa³.Na jegowargach pozosta³ cieñ uœmiechu.Wpatrywa³ siê nies³ychanie intensywnie wYaila.- Wiêkszoœæ ludzi tak reaguje - stwierdzi³.- Doktor pisze ksi¹¿kê na mójtemat.Mo¿e dostanie za ni¹ nagrodê Pulitzera.Prawda, Sam, ¿e to mo¿liwe?- Do tego jeszcze daleko.Zobaczymy.- Woodward gra³ skromnego.- Wszystko to wydaje mi siê bardzo dziwne - powiedzia³ Yail.- Na przyk³ad,dopiero co siê pojawi³eœ.Czy nigdy nie zastanawia³eœ siê, kim by³a twojamatka?Bez chwili zastanowienia siê Yulpes odpar³: - Moja matka to Mnemosyne, boginipamiêci i matka dziewiêciu muz.- Chrz¹kn¹³ rozbawiony.Woodward rozeœmia³ siê.- Raymond ma wspania³e poczucie humoru - powie­dzia³,jakby Yulpesa nie by³o w pokoju.- I tak po prostu pozby³ siê pan Roya? - zada³ kolejne pytanie Yail.- Powiedzmy, ¿e Roy mia³ doœæ - odpar³ Yulpes.- Wycofa³ siê z interesów.- A czego dowiedzia³ siê pan od Aarona i Roya? - kontynuowa³ Yail.- Czego siê dowiedzia³em.Otó¿ Roy nie mia³ inteligencji Aarona, ale by³ owiele sprytniejszy.- Przez sprytniejszy rozumie pan umiejêtnoœæ dawania sobie rady w œwiecie?- Roy nie by³ naiwny.- A Aaron tak?- Wie pan o tym dobrze.- Ja wiem?- No, sposób, w jaki wpêdzi³ pan w pu³apkê prokuratora, jak ona siênazywa³a.?- Roy tak powiedzia³? ¯e wpêdzi³em j¹ w pu³apkê? - Yail nie mia³ zamiaruod­powiadaæ na pytanie.Yulpes doskonale wiedzia³, jak siê nazywa³aoskar¿ycielka pub­liczna.- Ja tak mówiê.- Ooo?- Czyta³em stenogram z procesu.A Roy powiedzia³, ¿e œwietnie pan to rozegra³.Zacz¹³ pan pytaæ o symbole, a potem niby to porzuci³ temat w pop³ochu.Niedziw, ¿e na sali s¹dowej uchodzi pan za b³yskotliwego stratega.- Czy Aaron albo Roy mówili kiedykolwiek o zamordowaniu starego kaznodziei.?Nie mogê sobie przypomnieæ jego nazwiska.To by³o ponad dziesiêæ lat temu.- Shacklesa?- Tak, Shacklesa.- Roy siê tym niezmiernie chwali³.Nienawidzili starucha.- Chyba wiêcej ni¿ nienawidzili.Yulpes by³ bliski uœmiechu.- Chyba ma pan racjê.On by³ ich pierwszym.- Tak w³aœnie s³ysza³em.- Nie wiem, po co pan mnie o to pyta, panie Vail.Pan pewno wie o tym wiêcejni¿ ja.- W¹tpiê.Na sekundê ich spojrzenia siê skrzy¿owa³y.Nic.Nawet drgniêcia powieki.Tejego oczy, pomyœla³ Vail.Reszta twarzy mo¿e rozp³ywaæ siê w uœmiechu, ale oczynie œmiej¹ siê.Nigdy siê nie zmieniaj¹.Ich lodowaty b³êkit jest zawsze takisam.- A inni? O nich te¿ mówi³? Te¿ siê chwali³?- Ma pan na myœli brata i dawn¹ przyjació³kê Aarona, Mary Lafferty?- Jej nazwisko te¿ zapomnia³em - odpar³ Vail.Yulpes spojrza³ mu prosto w oczy.- Lafferty - powtórzy³.- Mary Lafferty.- Racja - powiedzia³ Vail [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl