X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam znów �ód� kwiatów; p�ywaj�cy ogród.Rozgl�da�em si� na wszystkie strony, wypatruj�c gor�czkowo drogi ucieczki.Gliniarskie syreny wygrywa�y najbardziej nienawistn� melodi�.Na skraju pola widzenia mign�� mi nieostry cie�.Spojrza�em w tamtym kierunku.Nad targowiskiem p�yn�� Shaka, tu� za nim posuwa�a si� poli�cjantka Murdoch zpistoletem w d�oni.Kurcz�, jaka� porz�dna �mijka wpe�za�a do mojego systemu.Brutalnie, bez ceregieli, roztr�cali k��bi�cy si� t�um, a twarz Murdoch pa�a�azimn� w�ciek�o�ci�; jakby policjantka gotowa�a si� do jakiej� osta�tecznejrozprawy.- Je�yk! - dolecia� mnie od strony lodzi czyj� g�os.-Tutaj! Smacznego!Spojrza�em w kierunku wody.- Rekruciku! Tutaj!Szuka�em tego g�osu, g�osowej ig�y w stogu �odzi.Po chwili moje oczy, id�c zatym g�osem do jego prawdopodobnego �ród�a, pad�y na wywieszk� na maszcie:.Jad�odajnia pod Ja�owcem.Szef Barnie".Podbieg�em ze sw� �wit� do tej �odzi.Szef Barnie macha� na nas z pok�adu.Obok niego sta�a dziewczynka rozsup�uj�cama�ymi paluszkami cumy.- Tutaj, Je�yk.Tutaj!Wgramolili�my si� na rozko�ysan� �ód� i by�em niemal przekonany, �e je�ste�my wkomplecie.Skierka? Obecna.Karli? Obecna.Mandy? Jest Tristan? Tristan? Jeste�tu, przyjacielu? Wygl�da na to, �e nie.Wygl�da na to, �e nie jeste�my w komplecie.Dziewczynka przeci�a cum�.- Zaczekaj! - zawo�a�em.Ale zawo�a�em za pó�no, o wiele za pó�no.Dryfowali�my ju�, a ja patrzy�em bezradnie, jak Tristan wy�ania si� z t�umu zgotowym do strza�u obrzynem w d�oniach.- Tristan! - wrzasn��em.Nie zwróci� na mnie uwagi.Mierzy� do poli�cjantki,mia� z ni� rachunek do wyrównania, rachunek za to, co straci�.Wygarn�� z obrzyna.P�omie� tryskaj�cy z lufy roz�wietli� porann� szarówk�.Drobni handlarze z krzykiem rzucili si� do ucieczki.Eksplodowa� trafiony pociskiem stos drobnych artyku�ów gospodar�stwa domowego,u�o�ony na prowizorycznym stoliku na koz�ach.Murdoch zanurkowa�a za rodzinnecombi, kryj�c si� przed ogniem.Nadbiega�li inni gliniarze.Tristanprze�adowywa� bro�, przygotowuj�c j� do oddania nast�pnego strza�u.Za pó�no.Za wolno.Obserwowa�em to wszystko z wyp�ywaj�cej na szerok� wod� �odzi.Za pó�no.Reagowali�my za pó�no i za wolno.Obaj.Gliniarze chwytali ju� Tristana, obalali go na ziemi�, przyduszali do niej.Barnie odbija� od brzegu.Gliniarze ok�adali teraz Tristana lufami karabinów.Mog�em tylko patrze�.Odwróci�em oczy od tego widoku.Barnie sta� za ko�em sterowym i kie�rowa� �ód�pod pr�d.Przez pe�n� minut� przygl�da�em si� jego idealnym ko�ciompoliczkowym.- Gdzie nas wieziesz, szefie? - spyta�em.- Do domu - odpar�.Do domu? Czyli gdzie?A rzeka w blasku wschodz�cego s�o�ca przypomina�a �y�� krwi.Idea�, dla którego warto �y�Uchylam powieki.Kolory, zarysy twarzy, �miech.Gada telewizor.Siedz� w g��bokim, obitym aksamitem fotelu w k�cie ma�ego pokoju i patrz� spodprzymkni�tych powiek.Telewizor to model w matowoczarnej obudowie z chromowanymwyko�czeniem.Prawdziwy kolekcjonerski okaz.Dzieciaki na dywanie piszcza�y z rado�ci.Pies weso�o merda� ogonem.Lecia� program Noela Edmondsa.Noel, z t� swoj� rozwichrzon� szop� w�osów nag�owie i puco�owatymi policzkami, zadawa� pytania zachwyco�nej rodzince.Ilekro� odpowiedzieli �le, rozlega� si� nieprzyzwoity odg�os i jasnoczerwonastrza�ka na planszy przesuwa�a si� bli�ej symbolu pr�gie�rza.Nad rodzink�wisia�o gigantyczne wiadro.Parowa�o.Pod wiadrem, wielkimi niebieskimi iczerwonymi literami wymalowano informacj�: Spluwaczka Noela.Telewizyjnarodzinka, nawet je�li �le odpowiedzia�a na pytanie, zanosi�a si� �miechem ichichota�a.Wtórowa�a im trójka dziecia�ków na dywaniku przed telewizorem ipies.Pies �mia� si� ogonem.Ja te� si� �mia�em.O, bogowie! Ostatni razogl�da�em ten program, b�d�c jeszcze dzieckiem.Co si� dzieje?Otworzy�em oczy szeroko, staraj�c si� ogarn�� to wszystko.Ten pokój, ten dom,t� tapet� w kwiatki i znajduj�cych si� tu ludzi.Wszystko to wydawa�o mi si�jakie� znajome, budzi�o nieokre�lone wspomnienia.Jak�bym ju� tu kiedy� by�.Najstarsze z dzieci by�o nastolatk�.Mia�a na imi� Mandy.Pies wabi� si� Karli,a na drug� dziewczynk� wo�ano Skierka.Imienia najm�odszego dziecka nie zna�em.I nagle do mnie dotar�o; one nigdy jeszcze tego nie wi�dzia�y.Nie widzia�yw�osów Noela, cygara Saville'a, czarów Danielsa.Otworzy�y si� drzwi i do pokoju wszed� Barnie, a za nim jaka� kobieta.Onanios�a tac� z posi�kiem, Barnie butelk� wina i kieliszki.W�osy kobie�ty by�yzielone, szmaragdowozielone, i si�ga�y jej do pi�tego �ebra; budzi��y we mniejakie� mgliste odczucia.Jakbym zna� t� kobiet�, i to bardzo bli�sko.Niepotrafi�em ich skonkretyzowa�.Postawi�a tac� przede mn� na ma��ym, szklanymstoliczku kawowym.Zawarto�� tacy harmonizowa�a w ja�ki� sposób z tym pokojem.Mi�so i ryby, aromatyczne jarzyny, chrupkie sa��atki, pasty - imbirowa iczosnkowa, owoce i orzechy, kruche sery, szarlot�ka z cynamonowym kremem.- Ju� si� obudzi�e�, Je�yk? - spyta� Barnie.- Tak.Chyba.- Spa�e� jak zabity.Zreszt� wszyscy tak spali�cie.Kiedy ostatni raz si�k�ad�e�?- Ostatni raz.- Nie mog�em sobie przypomnie�.- Która godzina?- Wpó� do drugiej - poinformowa�a mnie kobieta.Zerwa�em si� na równe nogi zmi�kkich obj�� fotela.- Wpó� do drugiej! Po po�udniu czy rano? Kobieta roze�mia�a si�.- Po po�udniu, Skrybku.G�uptasie! - Powiedzia�o to najstarsze z sie�dz�cych nadywanie dzieci, dziewczyna imieniem Mandy.- Chcesz co� przek�si�, Rekrucie? - zapyta� Barnie.Chcia�em.Nie jad�em odwieków.- Gdzie �uk? - zapyta�em.- �uk jest w sypialni - powiedzia� Barnie.- To nasz dom, a to moja �o�na.Lucinda.- Kobieta u�miechn�a si� [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl