[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Esk wrêczy³a mu ca³¹ kiœæ bananów i zanim zd¹¿y³ zaprotestowaæ, zniknê³a miêdzyrega³ami.Nigdy jeszcze nie widzia³a wiêcej ni¿ jednej ksi¹¿ki naraz, wiêc i tabiblioteka nie ró¿ni³a siê dla niej od innych bibliotek.Owszem, dziwi³o j¹nieco, ¿e pod³oga w dali staje siê œcian¹, rega³y wyczyniaj¹ niezwyk³e sztuczkize wzrokiem i skrêcaj¹ chyba w wiêkszej iloœci wy­miarów ni¿ normalne trzy.Móg³ te¿ zaskoczyæ widok pó³ek z ksi¹¿ka­mi na suficie, a czasem jakiegoœstudenta spaceruj¹cego miêdzy nimi jak gdyby nigdy nic.Wszystko to wynika³o z faktu, ¿e magia w takim stê¿eniu zakrzy­wia wokó³ siebieprzestrzeñ.Pod rega³ami samo p³Ã³tno czy mo¿e flanela wszechœwiata skrêca³a siêw niezwyk³e formy.Miliony uwiêzionych, niezdolnych do ucieczki s³Ã³w,deformowa³y rzeczywistoœæ.Esk uzna³a za logiczne, ¿e miêdzy tyloma ksi¹¿kami kryje siê ta, która mówi,jak przeczytaæ wszystkie pozosta³e.Nie wiedzia³a jeszcze, jak j¹ znajdzie, alew g³êbi duszy czu³a, ¿e powinna mieæ na ok³adce obrazki mi³ych króliczków iweso³ych kotków.Nie mo¿na powiedzieæ, by w bibliotece panowa³a cisza.Od czasu do czasurozlega³ siê zgrzyt i trzask magicznego wy³adowania, oktarynowe iskryprzeskakiwa³y miêdzy pó³kami, a ³añcuchy dzwoni³y cicho.I oczywiœcie s³ychaæby³o szelest tysiêcy stronic w ich krytych skór¹ wiê­zieniach.Esk upewni³a siê, ¿e nikt nie zwraca na ni¹ uwagi, po czym wyjê³a pierwszy tom.Otworzy³ siê jej w d³oniach i przekona³a siê zniechêco­na, ¿e zawiera takiesame niemi³e dla oka diagramy jak ksi¹¿ka Simona.Pismo by³o ca³kowicie obce iEsk ucieszy³a siê z tego - by³oby stra­szne wiedzieæ, co oznaczaj¹ te wszystkielitery; wydawa³y siê zbudowa­ne z paskudnych stworzeñ robi¹cych sobie nawzajemskomplikowane rzeczy.Z trudem zatrzasnê³a ksiêgê, choæ mia³a wra¿enie, ¿es³owa broni¹ siê przed tym desperacko.Na ok³adce by³ rysunek istotypodej­rzanie podobnej do jednego ze Stworów z lodowatej pustyni.Z pew­noœci¹nie przypomina³ weso³ego kotka.- Hej! Jes-steœ Esk, prawda? S-sk¹d siê tu w-w-wziê³aœ? To by³ Simon.Sta³przed ni¹, trzymaj¹c po jednej ksi¹¿ce pod ka¿d¹ pach¹.Esk zaczerwieni³a siê.- Babcia nie chce mi powiedzieæ - odpar³a.- Myœlê, ¿e ma to jakiœzwi¹zek z mê¿czyznami i kobietami.Simon popatrzy³ na ni¹ zdumiony.Esk jeszcze raz przemyœla³a jegopytanie.- Pracujê tutaj.Sprz¹tam.- Na potwierdzenie swych s³Ã³w mach­nê³a lask¹.- Tutaj?Esk czu³a siê samotna, zagubiona i bardziej ni¿ odrobinê zdradzo­na.Wszyscybyli tak zajêci w³asnym ¿yciem.wszyscy oprócz niej.Jej pozosta³o ju¿ tylkosprz¹tanie po magach.To niesprawiedliwe i mia³aju¿ tego dosyæ.- W³aœciwie to nie.W³aœciwie to chcê siê nauczyæ czytaæ, ¿eby zo­staæ magiem.Ch³opiec przygl¹da³ siê jej za³zawionymi oczami.Potem delikat­nie wzi¹³ odniej ksiêgê i przeczyta³ tytu³.- „Demony logie Malyfycorum of Henchanse thee Unsatysfactory".Jak chcia³aœp-przeczytaæ coœ takiego?- No.- zaczê³a Esk.- No wiesz, trzeba próbowaæ, a¿ siê uda.Prawda? Taksamo jak przy dojeniu kóz, robieniu na drutach albo.Jej g³os przycich³.- Nic o tym nie w-wiem.Te ks-si¹¿ki mog¹ siê zachow-wyw-waæ tro­chê, no,agres-s-sywnie.Jeœli nie bêdziesz os-s-stro¿na, to one zaczn¹ ciê czytaæ.- Nie rozumiem.- S-s-s.- S³ysza³em - dokoñczy³a odruchowo Esk.-.¿e by³ kiedyœ mag, który zacz¹³ czytaæ „Necrotelecomnicon" ipozw-w.-.pozwoli³.-.sobie na brak s-s-s.-.skupienia.-.a nas-s-stêpnego ranka znaleŸli ca³e jego ub-branie na krzeœle, naw-wierzchu kapelusz, a ksi¹¿ka mia³a.Esk zatka³a uszy, ale nie za mocno, ¿eby niczego nie straciæ.- Nie chcê tego s³uchaæ, jeœli to coœ okropnego.-.mia³a o w-w-wiele w-wiêcej kartek.Esk wyjê³a palce z uszu.- By³o coœ na tych kartkach? Simon z powag¹ kiwn¹³ g³ow¹.- Tak.Na ka¿dej s-s-stronicy b-b.- Nie - przerwa³a mu Esk.- Nawet nie chcê sobie tego wyobra­¿aæ.Nie myœla³am,¿e czytanie jest takie niebezpieczne.Babcia na przyk³ad codziennie czyta³aswój „Almanach" i nigdy nic siê z ni¹ nie sta³o.- Bo zw-wyczajne s-s-s.-.s³owa.-.nie s¹ groŸne - zgodzi³ siê wielkodusznie Simon.-Jesteœ tego ca³kiem pewien?- Tylko s-s³owa, które maj¹ moc.- Simon stanowczo wsun¹³ ksiê­gê z powrotem napó³kê.Zabrzêcza³a na niego ³añcuchem.- S-s-s³y-sza³aœ pewnie, ¿e p-piórojestmocniejsze od m-m.-.miecza? - dokoñczy³a Esk.- Niby tak, ale wola³byœ, ¿eby czymciê uderzyli?- Hm.Chyba nie w-warto ci mówiæ, ¿e nie p-powinnaœ tu prze­bywaæ.Esk zastanawia³a siê chwilê odpowiedni¹ do rangi problemu.- Nie - stwierdzi³a.- Chyba nie warto.- Móg³bym zaw-wo³aæ w-woŸnych, ¿eby ciê s-st¹d zabrali.- Móg³byœ, ale nie zawo³asz.- Nie chcia³bym t-tylko, ¿eby ci siê s-s-s.-.sta³o.-.coœ z³ego.Naprawdê.To mo¿e b-byæ n-niebezpiecz.Esk dostrzeg³a mgliste poruszenie nad jego g³ow¹.Przez jedn¹ chwi­lê widzia³aje: wielkie szare kszta³ty z zimnego œwiata.Patrzy³y.I w nie­mal pustejbibliotece, kiedy ciê¿ar magii szczególnie mocno naciska³ na mury Uniwersytetu,postanowi³y Dzia³aæ.Œciszony szelest papieru wzniós³ siê w rozpaczliwe przewracanie kartek.Niektóre z potê¿niejszych ksi¹g zdo³a³y wyrwaæ siê z pó³ek i machaj¹c wœciekleok³adkami fruwa³y na naprê¿onych ³añcuchach.Ciê¿ki grimoire zanurkowa³ zgniazda na najwy¿szej pó³ce, zerwa³ siê i odlecia³ jak przera¿one kurczê,gubi¹c po drodze kartki.Magiczny wiatr zerwa³ Esk z g³owy chustkê i rozwia³ w³osy.Widzia­³a, jak Simonprzytrzymuje siê rega³u.Wokó³ eksplodowa³y ksi¹¿ki.Powietrze zgêstnia³o inabra³o metalicznego smaku.- Próbuj¹ siê wedrzeæ! - krzyknê³a.Simon odwróci³ ku niej udrêczon¹ twarz.Ogarniêty panik¹ inkuna­bu³ trafi³ gociê¿ko w potylicê i powali³ na rozko³ysan¹ pod³ogê, po czym odfrun¹³ wysokoponad rega³ami.Esk uchyli³a siê przed stadkiem s³ow­ników, ci¹gn¹cych za sob¹pó³kê.Na czworaka podesz³a do Simona.- Dlatego ksi¹¿ki s¹ takie wystraszone! - wrzasnê³a mu prosto do ucha.-Widzisz te Stwory tam na górze?Simon w milczeniu pokrêci³ g³ow¹.Tu¿ nad nimi ksiêga zerwa³a siê z ³añcucha izasypa³a ich deszczem kartek.Groza mo¿e wtargn¹æ do umys³u wszystkimi zmys³ami.Wystarczy wymowny œmiech wzamkniêtym, ciemnym pokoju, widok po³Ã³wki g¹sienicy na widelcu sa³aty, dziwnyzapach w pokoju lokatora, smak robaka w sa³atce z kalafiora.Dotyk zwykle niebierze w tym udzia³u.Teraz jednak coœ sta³o siê z pod³og¹ pod palcami Esk.Spojrza³a w dó³.Miêœniezesztywnia³yjej z przera¿enia, poniewa¿ zakurzone deski pod³o­gi nagle wyda³ysiê sypkie.I suche.I bardzo, bardzo zimne.Miêdzy jej palcami przesypywa³ siê drobny, srebrzysty piasek.Chwyci³a laskê i os³aniaj¹c oczy od wiatru machnê³a w kierunku wyrastaj¹cychponad ni¹ kszta³tów.Przyjemnie by³oby poinformowaæ, ¿e oœlepiaj¹cy b³yskbia³ego ognia oczyœci³ lepkie powietrze.Niestety, nie nast¹pi³.Laska zwinê³a siê jak w¹¿ i trzasnê³a Simona w skroñ.Szare Stwory zafalowa³y i zniknê³y.Rzeczywistoœæ powróci³a i stara³a siê udawaæ, ¿e ani na chwilê nie odchodzi³a.Ciesz¹ opad³a jak gruby aksamit, fala za fal¹.Ciê¿ka, po­wtarzaj¹ca echacisza.Kilka ksi¹¿ek opad³o bezw³adnie na pod³ogê;czu³y siê trochê g³upio.Pod³oga pod stopami Esk z ca³¹ pewnoœci¹ by³a drewniana.Dziew­czynka kopnê³aj¹ mocno, ¿eby siê upewniæ.Na deskach zosta³y plamy krwi, a wœród nich le¿a³ nieruchomo Simon.Eskprzyjrza³a siê najpierw jemu, potem spokojnemu ju¿ po­wietrzu, na koñcu lasce.Ta wygl¹da³a na zadowolon¹ z siebie.Us³ysza³a dalekie wo³ania i tupot nóg.D³oñ podobna w dotyku do cienkiej skórzanej rêkawiczki wsunê­³a siê w jej rêkê,a g³os za plecami bardzo cicho powiedzia³:-Uuk.Obejrza³a siê.I spojrza³a z góry na ³agodn¹, ma³pi¹ twarz biblio­tekarza.£atwo zrozumia³ym gestem przy³o¿y³ palec do ust i szarpn¹³ j¹ za rêkê.- Zabi³am go - szepnê³a.Bibliotekarz pokrêci³ g³ow¹ i szarpn¹³ mocniej.- Uuk - wyjaœni³.- Uuk.Wci¹gn¹³ j¹ za sob¹ w boczny zau³ek labiryntu staro¿ytnych rega­³Ã³w [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl