[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ami umiechna si radonie.Policzki miaa rumiane, wargi szkaratne.Jejoddech parowa w mronym powietrzu.Oblizaa czerwone usta ciepym róowymjzykiem.wiat Richarda zacz ciemnie.Wydao mu si, e ktem oka dostrzegaczarn posta.- Jeszcze powiedziaa ami i signa ku niemu.***Patrzy, jak Aksamitna przyciga do siebie Richarda w pierwszym pocaunku.Widzia, jak skór mczyzny pokrywa szron i lód.Patrzy, jak jego towarzyszkacofa si szczliwa.A potem podszed, stan tu za ni i gdy postpianaprzód, aby skoczy to, co zacza, wycign rce, chwyci j mocno za szyji podniós w powietrze.- Oddaj! - wychrypia jej do ucha. Oddaj mu jego ycie.Aksamitna zareagowaa jak kociak wrzucony do wanny.Wia si, syczaa, plua idrapaa.Bez skutku.Mocne rce trzymay j za gardo.- Nie moesz mnie zmusi - powiedziaa zdecydowanie nieprzyjemnym tonem.Zwikszy nacisk.- Zwró mu ycie - zada - albo skrc ci kark.Skrzywia si.Pchn j w stron Richarda.Odetchna Richardowi prosto w twarz.Z jej ust wypyna para i zniknamidzy jego wargami.Lód na jego skórze zacz topnie.Biel szronu we wosachznikaa powoli.Ponownie cisn jej szyj.- Cae ycie, Lamio.Sykna i ogromn niechci raz jeszcze otwara usta.Wypyn z nich ostatnioboczek pary i znikn w ustach Richarda.- Co ty ze mn zrobia? spyta Richard, mrugajc niepewnie.- Wypijaa z ciebie ycie wyjani markiz de Carabas ochrypym szeptem.-Odbieraa ci ciepo.Zamieniaa ci w zimn istot, podobn do niej.ami wykrzywia si niczym dziecko pozbawione ulubionej zabawki.Jej fioletoweoczy rozbysy.- Potrzebuj ciepa bardziej ni on - jkna.- Sdziem, e mnie lubisz - rzek tpo Richard.Markiz podniós ami jednrk i przysun jej twarz do swojej.- Jeli jeszcze raz zbliysz si do niego, ty albo którekolwiek z AksamitnychDzieci, przyjd do waszej jaskini za dnia, kiedy picie, i spal j do goejziemi.Zrozumiaa?Przytakna.Wypuci j.Upada na ziemi, ale zaraz wyprostowaa si na ca sw, niezbytimponujc wysoko, odrzucia gow i spluna Carabasowi w twarz.Potemzebraa przód swej czarnej aksamitnej sukni, pobiega w gór ciek iznikna.Czarna, lodowata lina spyna markizowi po policzku.Otar j rk.- Zamierzaa mnie zabi - powiedzia Richard.- Nie natychmiast - odpar Carabas.- W kocu jednak by umar, kiedyskoczyaby pochania twoje ycie.Richard przyglda si markizowi.Nie wyglda najlepiej.By bosy i bezpaszcza; za okrycie suy mu stary koc zoony jak poncho, z czym - Richardnie potrafi powiedzie czym - przypitym pod spodem.Ca szyj spowija mukawa odbarwionej tkaniny.Richard uzna to za dziwny ukon w stron mody.- Szukalimy ci - rzek.- A teraz mnie znalaze - wychrypia sucho markiz.- Spodziewalimy si spotka ci na targu.- Tak.No có.Pewni ludzie sdzili, e nie yj.Wolaem nie rzuca si woczy.- Czemu.czemu pewni ludzie myleli, e nie yjesz? Markiz spojrzanaRicharda oczami, które widziay zbyt wiele i dotary za daleko.- Bo mnie zabili - odpar.- Chod.Drzwi i owczyni nie mog by daleko.Richard zerkn na bok na drug stron studni.Ujrza je obie jeden poziomniej.Rozglday si wokó zaoy, e szukay jego.Zacz krzycze imacha rkami, lecz dwik nie niós si w powietrzu.Markiz pooy do na jego ramieniu.- Spójrz - rzek wskazujc poziom pod kobietami.Co si tam poruszyo.Richardzmruy oczy.Dostrzeg dwie postaci wród cieni.- Croup i Vandemar - oznajmi markiz. To puapka.- Co zrobimy?- Biegnij! Ostrze je.Ja nie mog biec.Prdzej, do diaba!I Richard pobieg.Bieg najszybciej jak móg, z wszystkich si, pochykamienn ciek pod wiatem.Poczu nage ukucie bólu w piersi.Kolka.Niezatrzyma si jednak.Bieg dalej.Skrci i ujrza obie kobiety.- owczyni! Drzwi! - wydysza bez tchu. Stójcie! Uwaajcie!Drzwi odwrócia si ku niemu.Pan Croup i pan Vandemar wyszli zza kolumny.Pan Vandemar chwyci rcedziewczyny, wykrci je i zwiza nylonowym paskiem.Wszystko to uczyni jednymszybkim ruchem.Pan Croup trzyma w doni co dugiego, cienkiego i owinitego brzowymmateriaem.Przypominao to futera, w którym ojciec Richarda nosi kiedywdki.owczyni z otwartymi ustami staa bez ruchu.- owczyni, szybko!Odwrócia si gwatownie i kopna pynnym, niemal tanecznym ruchem.Stopa trafia Richarda prosto w brzuch.Zwali si na ziemi, zasapany,zdyszany i obolay.- owczyni? - wykrztusi.- Niestety tak - odpara.Pan Croup i pan Vandemar cakowicie zignorowali j i Richarda.Pan Vandemarstarannie krpowa rce Drzwi.Pan Croup sta i patrzy.- Prosz nie myle o nas jak o mordercach i podrzynaczach garde, panienko -mówi wanie lekko.- Jestemy raczej agencj towarzysk.- Tyle e bez biustów - uzupeni pan Vandemar.Pan Croup odwróci si doniego.- Towarzysk w sensie towarzystwa, panie Vandemar.Mamy dopilnowa, by naszapikna panna bezpiecznie dotara do celu.Nie porównuj pana do królowej nocyani do pospolitej ulicznej dziewki.Pan Vandemar nie da si przekona.- Mówie, e jestemy agencj towarzysk - mrukn.-Wiem, co to znaczy.- Skrelmy to z protokou, panie Vandemar.le si wyraziem.Od tej porybdmy jej przyzwoitkami, osobistymi stranikami, kompanami.Pan Vandemar podrapa si po nosie piercieniem z krucz czaszk.- W porzdku - rzek.Pan Croup z powrotem odwróci si do Drzwi, demonstrujc liczne zby.- Widzisz, droga pani, jestemy tu, aby bezpiecznie dotara tam, dokdzmierzasz.Drzwi nie dostrzegaa go.- owczyni! zawoaa.- Co si dzieje? Pan Croup umiechn si z dum.- Nim owczyni zgodzia si pracowa dla ciebie, zgodzia si pracowa dlanaszego przeoonego.Miaa si tob opiekowa.- Mówilimy! zapia tryumfalnie pan Vandemar.- Mówilimy, e jedno z wasjest zdrajc! - Odrzuci gow do tyu i zawy niczym wilk.- Sdziam, e macie na myli markiza odpara Drzwi.Pan Croup teatralnymgestem podrapa si po gowie.- A skoro ju mowa o markizie, ciekaw jestem, gdzie si podziewa.Spónia si,nieprawda, panie Vandemar?-I to bardzo, panie Croup.Tak bardzo, jak to tylko moliwe.- Zatem od tej chwili bdziemy musieli zwa go eksmarki-zem de Carabas.Lkamsi, e jest odrobin.- Martwy dokoczy pan Vandemar.Wijcy si na ziemi i rozpaczliwiechwytajcy powietrze Richard zdoa wcign go w puca dosy, by wykrztusi:- Ty zdradziecka suko! owczyni zerkna ku niemu.- Bez urazy - mrukna.- Klucz, który otrzymalicie od Czarnych Mnichów - powiedzia pan Croup doDrzwi.- Kto go ma?- Ja -jkn Richard.- Jeli chcecie, moecie mnie przeszuka.Pogrzeba w spodniach natrafiajc przy okazji na co twardego i obcego wtylnej kieszeni; nie mia jednak czasu, by sprawdza, co to jest - i wycignklucz do drzwi frontowych swego starego mieszkania.Powoli dwign si na nogii potykajc si podszed do pana Croupa i pana Vandemara.- Prosz.Pan Croup wzi od niego mosiny kluczyk.- O niebiosa! - wykrzykn, w ogóle na nie patrzc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl