[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Więc dlaczego uważacie się za braci?- Mieszkamy w tej samej wiosce.- Z rodzicami?Na twarzy Murzyna pojawił się wyraz bezgranicznego zdumienia.- Nie - oświadczył z emfazą.- Oni mieszkają w innej.- W innej wiosce?- Oczywiście.Jesteśmy Kikujami.Karen nic nie rozumiała.Kahega wybuchnął śmiechem.Kahega zaoferował swą pomoc w dźwiganiu przyrządu, który kobieta z trudem niosła na ramieniu, lecz spotkał się ze stanowczą odmową.Łączność z Houston wciąż ulegała zakłóceniom.Dopiero koło południa pojawiło się wolne pasmo.Była pora lunchu; operator konsorcjum prawdopodobnie zszedł do stołówki.Karen natychmiast wezwała centralę i zażądała harmonogramu.Napis na ekranie głosił: CZAS EXPDYCJI - POZYCJA: 10:03 H.W ciągu nocy opóźnienie wzrosło o godzinę.- Musimy przyspieszyć.- Spróbuj pobiegać - odparł Munro.- To znakomite ćwiczenie.Uznał jednak, że jego słowa zabrzmiały zbyt szorstko i dodał:- Niejedno może się zdarzyć, zanim dotrzemy do Virungi.Usłyszeli odległy pomruk grzmotu.Kilka minut później spadły pierwsze ciężkie krople deszczu.Siekły z taką siłą, że powodowały ból.Ulewa trwała ponad godzinę i ustała równie szybko, jak się zaczęła.Munro zarządził postój.Zupełnie przemoknięta Karen nie miała siły protestować.Amy zniknęła wśród zarośli w poszukiwaniu pożywienia, Murzyni gotowali ryż i wyjęte z puszek mięso.Ross, Munro i Elliot usiedli opodal.Zaczęli usuwać z nóg napęczniałe od krwi pijawki.- Nawet nie zauważyłam, że mnie gryzą - powiedziała Karen.- W czasie deszczu stają jeszcze bardziej uciążliwe - odparł Munro.Nagle podniósł głowę i skierował wzrok w stronę dżungli.- Co się stało?- Nie.nic.Przysunął rozżarzony koniec papierosa do kolejnej pijawki.Karen i Peter poszli za jego przykładem.Próby odrywania napęczniałych krwiopijców na ogół wywoływały infekcję, ponieważ część przyssawki pozostawała w ciele.Kahega przyniósł posiłek.- Jak twoi ludzie? - półgłosem spytał Munro.- Wszystko w porządku, kapitanie.Powiedziałem im, żeby nie okazywali strachu.- Przed czym?! - spytał Elliot.- Zajmij się jedzeniem - odparł były najemnik.- Zachowuj się całkiem naturalnie.Peter powiódł wokół nerwowym spojrzeniem.- Jedz! - szepnął Munro.- Nie wzbudzaj podejrzeń.Powinni być przekonani, że nikt ich nie zauważył.Przez kilka minut panowała cisza.Nagle rozległ się szelest pobliskich krzewów i na polanę wszedł Pigmej.2.Tancerze leśnego bogaPrzybysz miał nie więcej niż sto czterdzieści centymetrów wzrostu, jasną karnację skóry i silnie umięśnioną klatkę piersiową.Całe jego odzienie stanowiła wąska przepaska na biodrach.Na ramieniu niósł łuk i kołczan wypełniony strzałami.Z uwagą przyglądał się każdemu uczestnikowi ekspedycji; szukał przywódcy.Munro wstał i odezwał się w dziwnym języku.Pigmej odpowiedział.Przewodnik wręczył mu papierosa, którego używał wcześniej do przypalania pijawek.Murzyn wsunął prezent do skórzanej sakiewki zawieszonej u pasa.Rozmowa trwała kilka minut.Pigmej kilkakrotnie wskazał w stronę lasu.- Mówi, że w ich wiosce jest martwy biały człowiek - oświadczył Munro.Sięgnął po apteczkę.- Muszę się spieszyć.- Nie powinniśmy niepotrzebnie tracić czasu - wtrąciła Karen.Mężczyzna zmarszczył brwi.- Skoro nie żyje.- Żyje - odparł Munro.- Jest „martwy-ale-nie-na-zawsze”.Pigmej z przejęciem pokiwał głową.Munro wyjaśnił, że wśród leśnych plemion istniało wiele pojęć na określenie stadium rozwoju choroby.Złożony niemocą człowiek był początkowo „rozpalony”, później „z gorączką”, następnie „chory”, „martwy”, zupełnie-martwy” i w końcu „martwy-na-zawsze”.Z krzewów wyszli inni Pigmeje.- Wiedziałem, że nie jest sam - mruknął Munro.- Zawsze wędrują w grupach.Cały czas byliśmy pod obserwacją.Jeden fałszywy ruch i.Widzieliście ich strzały? Końce grotów są pokryte brązową mazią.Trucizna.Spokój przybyszów prysł na widok olbrzymiej małpy wynurzającej się z buszu.Chwycili łuki i zaczęli wydawać groźne okrzyki.Przerażona Amy rzuciła się w ramiona Petera i mocno przywarła do jego piersi, nie bacząc na to, że jest cała pokryta błotem.Pigmeje wdali się między sobą w gorączkową dyskusję.Usiłowali ustalić, o czym świadczyła obecność Amy.Munro cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania.Peter uwolnił się z objęć zwierzęcia.- Co im powiedziałeś? - zwrócił się do przewodnika.- Chcieli wiedzieć, czy goryl jest twoją własnością; odpowiedziałem, że tak.Chcieli wiedzieć, czy goryl jest samicą; odpowiedziałem, że tak.Pytali także, czy łączy was ścisły związek; odpowiedziałem, że nie.Stwierdzili, że to dobrze.Nie powinieneś zbyt mocno wiązać się z gorylicą, jeśli chcesz uniknąć cierpienia.- Jakiego cierpienia?- Są przekonani, że po osiągnięciu dojrzałości małpa ucieknie w głąb dżungli.Albo złamie ci serce, albo cię zabije.Karen w dalszym ciągu protestowała przeciwko zmianie trasy.Wioska Pigmejów leżała na odległym o kilka kilometrów brzegu Liko.- Z każdą minutą wzrasta nasze opóźnienie.Po raz pierwszy i ostatni w ciągu całej wyprawy Munro stracił cierpliwość.- Pani doktor.- powiedział znacząco przeciągając głoski.- Nie spacerujemy po Houston.Jesteśmy w samym środku cholernej dżungli.To kiepskie miejsce do chorowania.Wiemy, że jakiś człowiek potrzebuje naszych lekarstw.Nie możemy zostawić go bez pomocy.Po prostu nie możemy.- Stracimy resztę dnia, nim dotrzemy do wioski - odpowiedziała Karen.- Dziewięć.może dziesięć godzin.Nie zdołamy pokonać konsorcjum.Jeden z Pigmejów odezwał się podniesionym głosem.Munro skinął głową, zerknął na Karen, po czym skierował spojrzenie w stronę pozostałych członków wyprawy.- Na koszuli chorego znajduje się jakiś napis.Pigmej twierdzi, że potrafi go odrysować.Karen z ciężkim westchnieniem popatrzyła na zegarek.Murzyn wziął do ręki patyk, po czym przykucnął nad kawałkiem rozmiękłej ziemi.Pracował powoli, starannie kreśląc obce symbole:E R T S.- Boże.-jęknęła Karen.Wędrówka w towarzystwie Pigmejów w niczym nie przypominała dotychczasowego marszu.Maleńcy ludkowie z dziwną łatwością przeskakiwali błotniste kałuże, przemykali między grubymi lianami i omijali poskręcane konary.Od czasu do czasu spoglądali za siebie i chichocząc obserwowali wysiłki trójki białych podróżników.Zasapany Elliot z trudem dotrzymywał im kroku.Twarz miał podrapaną przez nisko wiszące gałęzie, co chwila potykał się o złośliwie wystające korzenie.Ostre ciernie rozrywały mu ciało; z trudem łapał każdy oddech.Karen wyglądała podobnie.Nawet Munro, choć poruszał się o wiele szybciej, zdradzał oznaki zmęczenia.W końcu dotarli do niewielkiego strumienia skąpanego w jasnej poświacie.Pigmeje przykucnęli na olbrzymich głazach i wystawili twarze do słońca.Peter klapnął ciężko na ziemię.Obok osunęła się zziajana Karen.Ich zachowanie wzbudziło ogólną wesołość wśród mieszkańców lasu.Pigmeje byli pierwszymi ludźmi, którzy uznali dżunglę porastającą dorzecze Kongo za swą ojczyznę.Ze względu na niewielki wzrost, odmienne zachowanie i niezwykłą żywotność, już w starożytności cieszyli się sporym zainteresowaniem.Dowódca wojsk egipskich, Hufhor, który przed czterema tysiącami lat dotarł na zachód od Gór Księżycowych, opisał rasę niewielkich czarnych istot, śpiewających i tańczących na cześć nieznanego bóstwa.Herodot i Arystoteles byli przekonani, że raport Hufhora mówi prawdę, lecz w późniejszych latach „tancerze leśnego boga” zostali zaliczeni w poczet postaci mitycznych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl