[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwagi jej nie brakło.Ale miała też maszynę do liczenia zamiast serca i głębię uczuć nie większą niż taka z rogu.Gdzieś w tej próżnej duszyczce zrodzi się może przypuszczenie, że on pewno chciał się wykazać, że wreszcie zareagował na jej przycinki, wymówki i szyderstwa.Ale nie przyszłoby jej do głowy, że aż tak straszne i tak przewrotne mogą być skutki rozpaczy, przerażenia i żalu.Ona była po prostu zupełnie inna.Kiedyś na jego: “Kocham cię, Vicky”, mruknęła pogardliwie: “Chciałeś powiedzieć, że mniepotrzebujesz.Potrzebna ci jest obecność kobiety i akurat ja się napatoczyłam”.Ale już nie, wcale nie.Miłość stała się tylko plugawym słowem.Tak naprawdę to była dziwką.W zamian za harmonię w łóżku oczekiwała zapłaty: trzy lub cztery razy na tydzień wieczór w lokalu, huczne, wesołe weekendy.Za tysiąc czterysta funtów rocznie to nie było możliwe.“Więc zrób coś, żeby było możliwe! Zrób coś, Tony! Poszukaj jakiejś lepszej pracy, na miłość boską!” No, i w końcu znalazła sobie innego.W goryczy, jakby chciał przepędzić wspomnienia, Pascoe zamknął oczy i pogrążył się w ciemność.Tak łatwo zwalać winę na kogoś; a litowanie się nad sobą jest rzeczą niebezpieczną i demoralizującą.Ale przecież musiał być jakiś powód, a tych kilka jałowych miesięcy przyczyniło się widać do tego, że wczorajszy dzień stał się faktem.Dziewięć tysięcy funtów.A więc zdobył się na hazardową grę: uderzyła go nagle ironia tej sytuacji, bo przypomniał sobie te ich nie kończące się kłótnie o pieniądze - ale tym razem hazard nie był ani jej na złość, ani dla wykazania, że potrafi się na coś takiego zdobyć.Nie, nie będzie mogła pochwalić się, że jest powodem.A przecież mimo wszystko, to było przez nią.Bo przez nią coś się w nim popsuło, osłabiło jego wolę, popchnęło do szaleństwa.Zapomniał, że po drodze mają lądowanie w Lourdes.Przypomniało mu dopiero oznajmienie pilota, z jaką szybkością lecą i kiedy przypuszczalnie będą lądować.W dodatku jakby dla podkreślenia słów pilota, jeden z księży wśród pasażerów siedzących bardziej z tyłu zaintonował różaniec.Kilkanaście głosów jęło odmawiać modlitwę.Kobieta siedząca obok Pascoe'a przyłączyła się do nich, przesuwając palcami po wyciągniętych z torebki bursztynowych paciorkach nanizanych na srebrny łańcuszek.Choć przybity własnymi obawami, poczuł natychmiast skurcz zakłopotania, trochę tak, jakby podsłuchiwał.Ale po chwili mu przeszło.Prawdę mówiąc, sama monotonia tego mruczanego niby-dialogu wywierała przedziwnie kojący skutek.Od wczorajszego popołudnia snuły mu się po głowie jakieś własne błagalne litanie, pojął, co to znaczy mieć nadzieję.Wpatrywał się przez okno w krążek światła złapany przez niewidoczne śmigło - poprzez dziury w chmurach dostrzegał smugi brązu i zieleni gdzieś daleko w dole.Londyn zaczął mu się wydawać taki daleki, ale przecież sama odległość nie oznaczała jeszcze bezpieczeństwa: nie żywił takich złudzeń.Przed sobą miał jak zwykle mapę połączeń lotniczych, więc zaczął się jej przyglądać, kierując wzrok od Barcelony dalej w stronę Malagii, Gibraltaru i Tangeru.Na południe.Musi to być południe.Ojcze nasz.Zdrowaś Maryjo.Chwała Ojcu.Nie potrafiłby się modlić, choćby nawet próbował, ale poczucie winy tkwiło w nim głęboko i żałował tego, co zrobił Lambowi.- “Jesteś taki cholernie miękki - powiedziała mu kiedyś Vicky.- No i do czego cię doprowadzi to, że masz sumienie?” Do diabła z tym wszystkim.Coś się mogło załamać nie niszcząc całej reszty.Impuls nie rządzi człowiekiem wiecznie, nawet jeżeli jego konsekwencje trwają.Dziesiąta pięćdziesiąt.Są w powietrzu od przeszło godziny, a tam w Zachodnio-Centralnym musi już być lepsza chryja.Wycieczka do Lourdes skończyła odmawianie modlitwy.Sąsiadka pochwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się troszkę nieśmiało chowając z powrotem różaniec.Pascoe znowu zajął się paszportem, teraz już otwarcie, wbijając sobie w pamięć szczegóły, podczas gdy wypełniał kartę statystyczną.Nabazgrany podpis Bartholomewa zdawał się niezbyt trudny do podrobienia, ale zostawił to na później.Miejsce urodzenia: Bristol.Data: 31 grudnia 1926.Dyrektor spółki.Adres? Paszport nie mógł mu w tym dopomóc, wobec tego wymyślił sobie całkiem prosty: The Green, Kingston, Surrey.Przez ostatnie dwa lata, nie licząc jednej jedynej podróży do Kopenhagi, Bartholomew wyjeżdżał tylko do Szwajcarii i Włoch.Zegarki? Zabawki? Wino?- Chyba nie.Wysokość sum wywożonych na podstawie formularzy T wyraźnie wskazywała, że jest eksporterem.Maszyny? Tekstylia? Trudno zgadnąć.Metale kolorowe? Pascoe zmarszczył się.Do wypełnienia tej karty nie było mu to potrzebne, ale później, kto wie.A jak się już na coś zdecyduje, będzie się musiał tego trzymać i musi to brzmieć przekonywająco.Właśnie zmieniał skórę jak wąż.Anthony Pascoe był prawie martwy.Prawie, lecz niezupełnie: ten, w którego się przemieniał, był wciąż jeszcze w sytuacji chwiejnej i niebezpiecznej.Mieli przylecieć do Barcelony parę minut po drugiej.O pół do pierwszej lądowali w Lourdes, wpierw pokręciwszy się nad zboczami z tarasów i krętymi białymi drogami pomiędzy rzędami topoli, zatoczyli szerokie koło, podeszli do lądowania i wreszcie zadudnili na pasie startowym.Siedząca obok kobieta powiedziała:- Do widzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl