[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To te odciski sprawiły, że rany nie były tak groźne, jak z początku myślała.Niemniej w środku dłoni oraz między kciukiem i palcem wskazującym były brzydkie blizny.Z największą ostrożnością obwiązała je bandażem, a końcem zawiązała w płaski węzeł na wierzchu dłoni.Z nieruchomą twarzą wzięła pokrywkę pudełka z maścią, zamknęła je, zakorkowała buteleczkę z olejkiem kamforowym, obróciła się i chciała odejść, ale Rolfe stanął i zamknął jej drogę.Chwycił ją za ramiona.Uchwyt był silny, ale nie na tyle, by nie mogła się obrócić.Zdała sobie jednak sprawę, że obracając się sprawiłaby mu ból.Stała więc cicho, wstrzymując oddech w piersiach.Wolno uniosła powieki.- Miałem rację - powiedział powoli.- Nie potrafisz zadać bólu, choćbyś nawet chciała.Zwalczyłać pokusę, by sprawić mi cierpienie, mając ku temu doskonałą okazję.Powstaje więc pytanie, czy spotkawszy się z taką delikatnością z twojej strony, będę miał dość siły, by powstrzymać się od jej wykorzystania.Odpowiedź, niestety, brzmi: nie.Przyciągnął ją bliżej do siebie, zbliżył usta do jej ust.Pocałunek miał smak brandy i pożądania i jeszcze czegoś - gwałtownej potrzeby zapomnienia bolesnych wspomnień.Jego ramiona były ciepłe i opiekuńcze.To doznanie w połączeniu z bliskością całego jego ciała odbierało jej wolę oporu.Ustami dotknął jej policzków, kaskady kasztanowych włosów, delikatnego kształtu szyi.Z westchnieniem rozchyliła wargi, oparła się o niego, uspokojona, poddająca się jego objęciom.Zmysły nabierały mocy, rozbudzane delikatnym naporem nieznanych dotąd uczuć.Nawet nie zauważyła, kiedy podeszli do łóżka.Już się nie opierała.Drugiego dnia zmieniono przy Angelinę strażnika.Teraz pilnował jej Oscar.Pozostali penetrowali okolicę w poszukiwaniu Claire.Oscar siedział z gitarą, przebierał palcami po strunach, wydobywając z nich delikatne i tęskne melodie.Pilnował jej znacznie mniej dyskretnie niż Gustave.Kiedy wszyscy wyjechali, siedział pod jej drzwiami na schodach i nie odstępował jej na krok, jeśli opuszczała pokój.Kiedy przemierzała hall, wodził za nią wzrokiem, kiedy podchodziła do okna, zbliżał się i stawał obok.Kiedy słońce rozproszyło poranną mgłę, a Angelinę wyraziła chęć wyjścia na spacer, szedł tuż obok, czujny, choć nie narzucający się.Podczas spaceru rozważała możliwość ucieczki.Jeśli spróbuje tego na otwartej przestrzeni - Oscar zaraz ją dogoni i zatrzyma.Jeśli pod jakimkolwiek pozorem spróbuje odejść na ustronie, pewnie będzie się rumienił, ale pójdzie za nią.Ze swoim bratem bliźniakiem był jednym z młodszych członków gwardii księcia.Z natury nie był rozmowny i na jej próby nawiązania konwersacji odpowiadał monosylabami.Trwało to do momentu, kiedy podeszli do plątaniny winorośli zwisających nad drogą.Zachwycony niezwykłym widokiem, zarzucił Angelinę pytaniami: kiedy kwitnie winorośl, kiedy owocuje, jak wyglądają grona, jaki mają smak.Potem poszli dalej, w stronę dębiny podchodzącej pod samą drogę.Zachwycał się zielonością liści mimo zimowej pory, dopytywał się, jaki wiek mają drzewa i do jakiej wysokości dorastają.W trakcie spaceru Angelinę pokazywała mu różowe, czerwone i białe dęby, klony błotne, magnolie i krzewy laurowe.Zwracała uwagę na dzikie azalie z napęczniałymi pąkami, które wkrótce pękną i zakwitną, na zielone pędy dzikiej jagody, na zarośla czarnych jeżyn.Wszystkiego tego nauczyła ją matka Teresa, zapalona amatorka spacerów, podczas których zapoznawała dziewczęta z bogactwem flory i fauny Nowego Świata, niespotykanej na suchych i jałowych polach Hiszpanii, skąd pochodziła.Temat rozmowy powoli się wyczerpywał.Szczęśliwie, wzmianką o napojach, jakie ze sfermentowanych owoców przygotowują Akadowie, mieszkańcy przedmieść St.Martinville, skierowała uwagę Oscara w nieco innym kierunku.Akadowie byli francuskojęzycznymi mieszkańcami Nowej Szkocji, zmuszonymi przez Anglików w połowie ubiegłego stulecia do opuszczenia swoich terenów.Po wielu latach tułaczki dotarli do Luizjany, gdzie znaleźli się wśród ludzi mówiących tym samym językiem, wyznających tę samą wiarę i mających podobne zwyczaje.Pracując ciężko, a równocześnie z miłością i oddaniem, osiedlali się wzdłuż zlewiska, tworząc warunki życia podobne do tych, jakie mieli na dawnej ziemi.Uprawiali ziemię, hodowali bydło, nie stronili od polowania, traperstwa i rybołówstwa.St.Martinville stało się centrum Akadów.Byli wieśniakami, więc rzadko obracali się w tych samych kręgach co plantatorzy La Petite Paris, chociaż nie zawsze tak było.Madame Delacroix, na przykład, która przed dwoma dniami wydawała przyjęcie, była z pochodzenia Akadyjką i bardzo się tym chlubiła.Tłumy Akadów w mieście, podążających na mszę świętą, stojących na rogach ulic, dyskutujących i gestykulujących, jadących całymi wielkimi rodzinami na targ, stanowiły imponujący widok.Na wozach rozsiadały się wymyte, wystrojone dzieciaki, zadziorni, rozgadani, wąsaci ojcowie, pulchne mamy, babcie w odświętnych czarnych spódnicach, w białych zawiązanych pod brodą czepeczkach, w obszernych, białych fartuchach, na których zwykle spoczywały najmłodsze,; czarnookie wnuczęta.Chociaż Oscar chętnie wybrał się na daleki spacer, poczuł się lepiej, kiedy zawrócili w stronę domu: tu nie musiał już jej tak nieustannie pilnować.Rolfe wrócił przed innymi i sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl