X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle rozleg�y si� dwa strza�y.Krzyk i trzeci strza�.Kiedy si� rozejrzeli, zobaczyli ch�opca w niebieskim swe�trze i brudnychbia�ych spodniach, le��cego twarz� w ka�u��y wody.Jeden but spad� mu z nogi iwida� by�o grub� spor�tow� skarpet�.Takie skarpetki zalecano we wskazówcenumer dwana�cie.Garraty przest�pi� cia�o, staraj�c si� nie widzie� ran.Ro�zesz�a si� wie��, �ech�opak zosta� zastrzelony, bo zwolni�.Wyko�czy�y go nie p�cherze ani ból wnodze, po prostu zwolni� o raz za du�o i zaliczy� czerwon� kartk�.Garraty niezna� jego nazwiska ani numeru.Mo�e nikt go nie zna�.Mo��e by� samotnikiem jakStebbins.Rozpocz�li czterdziesty kilometr Wielkiego Marszu.Wido�ki zla�y si� wjednolity fresk lasów i pól, od czasu do czasu punk�towany domem lubskrzy�owaniem, na którym stali machaj��cy r�kami, wiwatuj�cy ludzie.Jaka�starsza pani zamar�a pod czarnym parasolem, nie machaj�c r�k�, milcz�ca, bezu�mie�chu.Obserwowa�a ich �widruj�cym wzrokiem, kiedy prze�chodzili.Sta�anieruchoma jak pos�g, wiatr szarpa� jej czarn� sukienk�.Na wielkim palcuprawej r�ki mia�a ogromny pier��cionek z purpurowym kamieniem, na szyi -zmatowia�� kame�.Przeszli przez dawno nie u�ywane tory kolejowe - zardze�wia�e, poros�ezielskiem przebijaj�cym przez �u�el mi�dzy podk�adami.Kto� potkn�� si�, upad�,dosta� upomnienie, wsta� i pomaszerowa� dalej z krwawi�cym kolanem.Byli trzydzie�ci kilometrów od Caribou, aie zmrok mia� zapa�� wcze�niej.Niegrzeczni nie zas�u�yli na odpoczynek, pomy�la� Garraty i to go rozbawi�o.Wybuchn�� �miechem.McVries przyjrza� mu si� uwa�nie.- Zaczynasz by� zm�czony?- Nie - powiedzia� Garraty.- Zm�czony jestem ju� od jakiego� czasu.-Popatrzy� z wrogo�ci� na McVriesa.-Chcesz powiedzie�, �e ty nie?- Ta�cz tak ze mn� po wieczno��, Garraty, i nigdy si� nie zm�cz�.Zedrzemyzelówki na gwiazdach i pohu�tamy si� g�o�w� w dó� na ro�ku ksi�yca.Pos�a� Garraty'emu poca�unek i odmaszerowa�.Za kwadrans czwarta przetar�o si� i na zachodzie wykwi-t�a t�cza.S�o�cepoz�aca�o kraw�dzie chmur.Uko�ne promienie nasyca�y kolorem mijane zaoranepola, wyostrzaj�c i czerni�c skiby, które owija�y si� wokó� d�ugich stoków.Silnik transportera pracowa� cicho, miarowo.Garraty opu�ci� bezwolnie g�ow� ipodrzemywa� w marszu.Gdzie� daleko w przedzie by� Freeport.Jednak nie dzi�wieczór ani nie jutro.Wiele kroków dalej.Wiele kilometrów dalej.Wci�� �apa�si� na tym, �e ma zbyt wiele pyta� i nie do�� odpowie�dzi.Ca�y Wielki Marszwydawa� si� jednym wielkim znakiem zapytania.Powiedzia� sobie, �e co� takiegomusi mie� jakie� g��bsze znaczenie.Pewnie tak by�o.Co� takiego musidostar�czy� odpowiedzi na ka�de pytanie; sprawa polega�a tylko na tym, �eby nieustawa�, tylko i�� i i��.Bo gdyby da� rad�.Wdepn�� w ka�u�� i ockn�� si�.Pearson spojrza� na nie�go kpiarsko i poprawi�okulary na nosie.- Znasz tego go�cia, który upad� i skaleczy� si� na torach?- Tak.To Zuck, co nie?- Aha.W�a�nie obi�o mi si� o uszy, �e wci�� krwawi.- Jak daleko do Caribou, maniaczku? - spyta� go kto�.Garraty obejrza� si�.Toby� Barkovitch.Wsadzony do kie�szeni �ó�ty kapelusz majta� z niejnieprzyzwoicie.- Sk�d, u diab�a, mam wiedzie�?- Mieszkasz tu, no nie?- Jeszcze ze dwadzie�cia siedem kilometrów - wyja�ni� mu McVries.- A terazzje�d�aj pilnowa� w�asnych spraw, facet.Barkovitch pos�a� mu pe�ne urazy spojrzenie i odszed�.- Upierdliwy go�� z niego - powiedzia� Garraty.- Nie pozwól, �eby zalaz� ci za skór� - odpar� McVries.-Skup si� na tym, �ebywdepta� go w ziemi�.- W porz�dku, panie trenerze.McVries klepn�� Garraty'ego w rami�.- Wygrasz to dla tych, co oddali swoje �ycie wielkiej spra�wie WielkiegoMarszu, mój ch�opcze.- Mo�na by powiedzie�, �e idziemy przez wieczno��, no nie?- No.Garraty obliza� wargi.Chcia� powiedzie�, co czuje, ale nie wiedzia�, jak tozrobi�.- Czy s�ysza�e� o tym, jak ton�cemu �ycie przelatuje przed oczami?- Chyba czyta�em o tym raz.Albo s�ysza�em na jakim� filmie.- My�la�e� kiedy�, �e to mo�e si� nam zdarzy�? Podczas Wielkiego Marszu?McVries uda�, �e dr�y.- Chryste, mam nadziej�, �e mi si� to nie trafi! Garraty pomilcza� troch� ipowiedzia�:- Czy my�lisz.? Mniejsza z tym.Niech to diabli!- Nie, jed� z tym koksem.Czy co my�l�?- Czy my�lisz, �e do�yjemy reszt� �ycia na drodze? O to mi chodzi�o.�e nas toczeka, gdyby�my nie.wiesz.McVries pogrzeba� w kieszeni i wyj�� paczk� lekkich pa�pierosów.- Palisz?- Nie.- Ja te� nie - powiedzia� McVries.W�o�y� papierosa do ust.Znalaz� pude�ko zapa�ek z prze�pisem na sospomidorowy.Zapali� papierosa, zaci�gn�� si� i zakrztusi� dymem.Garratypomy�la� o wskazówce numer dziesi��: �Oszcz�dzaj oddech.Je�li jeste� palaczem,spróbuj nie pali� podczas Wielkiego Marszu".- My�la�em, �e si� naucz� - rzek� przekornie McVries.- To chyba �wi�stwo, nie?McVries spojrza� zaskoczony i odrzuci� papierosa.- Masz racj�.�wi�stwo.Do czwartej t�cza znik�a.Davidson, ósemka, zwolni� i zrówna� si� z nimi.By�bardzo przystojny, tylko szpeci� go troch� tr�dzik na czole.Jeszcze niedawnoniós� plecak, ale ju� go wyrzuci�.- Ten go��, Zuck, naprawd� sobie dowali� - powiedzia�.- Wci�� krwawi? - spyta� McVries.- Jak szlachtowana �winia.- Davidson pokr�ci� g�ow�.-Niesamowite, jak sprawymog� si� u�o�y�, co nie? W ka�dej innej sytuacji wy�o�ysz si� i tylko si� lekkopodrapiesz.Po�winno mu si� to zszy�.- Wskaza� pod nogi.- Patrzcie.Na wysychaj�cej nawierzchni Garraty ujrza� ciemne kro�pelki.- Krew?- Chyba nie melasa - rzek� ponuro Davidson.- Boi si�? - spyta� przez �ci�ni�te gard�o Olson.- Mówi, �e mu to zwisa.Aleja si� boj�.- Davidson mia� oczy wielkie i szare.-Boj� si� o nas wszystkich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl