[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cz�owiek przez ca�e �ycie planuje, robi co mo�e - mówi� taksówkarz i teraz wjego g�osie by�o prawdziwe zdumienie, zdumienie, które nie mia�o trwa� d�ugo,bo mia� przed sob� je�szcze niespe�na minut� �ycia.A Johnny, który o tym niewie�dzia�, poczu� dla niego prawdziwe wspó�czucie, czu� prawdzi�w� sympati� dlacz�owieka, który nie jest w stanie poj�� �wiata.Chod� z nami, mata, wokó� wszystko wariuje.- Wymarzy�e� sobie dla niego najlepsz� przysz�o��, a dzieciak przychodzi dodomu z w�osami po ty�ek i mówi ci, �e pre�zydent Stanów Zjednoczonych to�winia.�winia! Cholera, nie pojmuj�.- Patrz pan!- krzykn�� Johnny.Taksówkarz prowadzi� zwrócony w stron� pasa�era.Jego na�lan� twarz wida� by�ow �wiat�ach padaj�cych z deski rozdziel�czej i w rozb�ys�ych nagle d�ugich�wiat�ach jad�cego z naprze�ciwka samochodu.Spojrza� przed siebie, ale ju�by�o za pó�no.- Jeeeezu.!Dwa samochody p�dzi�y wprost na nich.P�dzi�y po obu stro�nach bia�ej,�rodkowej linii.�ciga�y si� pod gór�, jad�c obok sie�bie, mustang i dodgecharger.Johnny s�ysza� silniki wyj�ce na wy�sokich obrotach.Charger pru�wprost na taksówk�, nawet nie pró�bowa� zjecha� w prawo.Taksówkarz zamar� zakierownic�.- Jeee.Johnny zaledwie zauwa�y� przemykaj�cego po lewej mu�stanga.W sekund� pó�niejtaksówka i charger zderzy�y si� czo��owo; poczu�, jak unosi si� w powietrze ileci.Nie by�o bólu, cho� jak�� cz�stk� �wiadomo�ci zarejestrowa�, �e udamiude�rzy� w licznik wystarczaj�co mocno, by wyrwa� go z obsady.Rozleg� si� brz�k t�uczonego szk�a.P�omie� si�gn�� w niebo, rozja�niaj�c noc.Johnny z impetem r�bn�� g�ow� w przedni� szyb� i wybi� j�.Traci� kontakt zrzeczywisto�ci�.Odczuwa� s�aby ból; ramiona, r�ce i reszta cia�a przelecia�aza g�ow� przez ostre szk�o przedniej szyby.Lecia�.Lecia� w pa�dziernikow�noc.Przez g�ow� przemkn�a niewyra�na my�l: �Czy umieram? Czy to mnie zabije?"A wewn�trzny g�os odpowiedzia� mu: �Tak.Prawdopodob�nie tak".Frun��.Pa�dziernikowe niebo usiane by�o gwiazdami.Us�y�sza� przera�liwy hukwybuchaj�cej benzyny.Pomara�czowy blask.I ciemno��.Lot w pró�ni� zako�czy� si� g�uchym stukiem i pluskiem.Ch�odna wilgo� -wyl�dowa� w Carson's Bóg, niemal dziesi�� metrów od miejsca, w którym p�on�yjak ofiarny stos, splecio�ne ze sob�, taksówka i charger.Zupe�ny mrok.Nieprzenikniona ciemno��.A� wreszcie pozosta�o tylko wielkie czerwono-czarne ko�o, obracaj�ce si� wtakiej pustce, jaka mo�e istnie� tylko mi�dzy gwiazdami: spróbuj szcz�cia, razwygrywasz, raz tracisz, hej, hej, hej! Ko�o obraca�o si�, góra i dó�, czerwonei czarne, za�padka stuka�a, przechodz�c przez oddzielaj�ce numery bolce, Johnnywyt�a� wzrok - chcia� zobaczy�, czy wyjdzie podwój�ne zero: wszyscy przegrali,wszyscy stracili, wszyscy.Wyt�a� wzrok, ale ko�o znik�o.Pozosta�a jedynieciemno�� i ta wszech�ogarniaj�ca pustka, przeciwie�stwo bytu, nic.Ch�odnanico��.Johnny Smith pozosta� w tej nico�ci bardzo, bardzo d�ugo.ROZDZIA� 3lTrzydziestego pa�dziernika 1970 roku, par� minut po drugiej w nocy na parterzema�ego domku, stoj�cego mniej wi�cej dwie�cie pi��dziesi�t kilometrów odCleaves Mills, zadzwoni� telefon.Herb Smith siad� w �ó�ku, zdezorientowany; dzwonek telefo�nu wybi� go ze snu izostawi� na wpó� oszo�omionego.Zza jego pleców, zag�uszony przez poduszk�, rozleg� si� g�os Very:- Telefon.- Tak - odpowiedzia� i wsta�.By� wielkim, szerokim w ra�mionach m�czyzn�,dobiegaj�cym pi��dziesi�tki, �ysiej�cym.Mia� na sobie spodnie od pi�amy.Wyszed� na korytarz na pi�trze, w��czy� �wiat�o.Na dole telefon nadal dzwoni�przera�liwie.Herb zszed� po schodach do miejsca, które Vera z upodoba�niem nazywa�a �nork�telefoniczn�".Norka sk�ada�a si� z tele�fonu i przedziwnego ma�ego biureczka zprzymocowanym do niego krzese�kiem, które Vera dosta�a za uzbierane kuponypre�miowe.Herb z miejsca odmówi� lokowania na krzese�ku swych stu trzydziestukilogramów i zawsze rozmawia� przez telefon stoj�c.Szuflada biureczka pe�naby�a magazynów: Upper Room, Reader's Digest, Fate.Si�gn�� po s�uchawk�, ale zawaha� si�.Telefon w �rodku nocy oznacza zwykle jedn� z trzech rze�czy: albo staryprzyjaciel popad� w depresj� i uzna�, �e b�dziesz szcz�liwy, mog�c z nimpogada� nawet o drugiej w nocy, albo kto� wykr�ci� z�y numer, albo zdarzy�o si�nieszcz�cie.Z nadziej�, �e to druga z mo�liwo�ci, Herb podniós� s�uchawk�.- Halo?Rze�ki m�ski g�os zapyta�:- Czy to mieszkanie pana Herberta Smitha?- Tak.- Czy mog� spyta�, z kim mówi�?- Tu Herbert Smith.Co.?- Czy mo�e pan chwil� zaczeka�?- Tak.Kto.?Za pó�no.Us�ysza� ciche stukni�cie, jakby jego rozmówca zrzuci� but z nogi.Mia� c z e k a �.Ze wszystkiego, czego w telefonach nie lubi� - z�a jako��po��cze�, gówniarze dzwo�ni�cy z pytaniem o kabel i ka��cy ci powiesi� si� nanim, pra�cownicy central z g�osami jak komputery i grzeczni akwizytorzypróbuj�cy sprzeda� subskrypcje magazynów - najbardziej nie znosi�, kiedy kazanomu c z e k a �.By�a to jedna z tych podst�pnych rzeczy, które w ci�guostatnich dziesi�ciu lat wdar�y si� w �ycie prawie nie zauwa�one.Dawno, dawnotemu go�� po drugiej stronie powiedzia�by po prostu: �Zaraz kto� po�dejdzie,dobra?" i od�o�y�by s�uchawk� na bok.W dawnych do�brych czasach mog�e�przynajmniej s�ucha� dalekich rozmów, s�ysza�e� szczekanie psa, graj�ce radio,p�acz�ce dziecko.Kiedy ci kazano c z e k a �, oznacza�o to co� zupe�nieinnego.Linia by�a absolutnie, ca�kowicie cicha.Znajdowa�e� si� nigdzie.Dla�czego nie mówi� po prostu: ,,Prosz� zaczeka�, a� pana �ywcem pogrzebi� najaki� czas".Zorientowa� si�, �e jest troch� przestraszony.- Herbert?Obróci� si�, trzymaj�c s�uchawk� przy uchu.Na szczycie schodów sta�a Vera wswym sp�owia�ym, br�zowym p�aszczu k�pielowym.W�osy mia�a nakr�cone nalokówki, a czo�o i po�liczki wysmarowane jakim� stwardnia�ym na beton kremem.- Kto dzwoni?- Nie wiem.Kazali czeka�.- Czeka�? Pi�tna�cie po drugiej?- Tak.- To nie Johnny, prawda? Nic si� nie sta�o Johnny'emu?- Nie wiem - powiedzia�, zmuszaj�c si�, by nie podnie�� g�osu.Kto� dzwoni odrugiej w nocy i ka�e ci czeka�, a ty ro�bisz przegl�d krewnych iinwentaryzujesz ich stan.Przygoto�wujesz list� starych ciotek, dodajesz dosiebie dolegliwo�ci dziadków, je�li ich jeszcze masz.Zastanawiasz si�, czytykacz którego� z przyjació� nie przesta� w�a�nie tyka�.I próbujesz niemy�le�, �e masz syna, którego bardzo kochasz, i �e takie telefo�ny prawiezawsze zdarzaj� si� o drugiej nad ranem, albo jak na�gle ze zdenerwowaniazesztywnia�y ci mi�nie �ydek.Vera zamkn�a oczy i z�o�y�a r�ce na p�askim biu�cie.Herb próbowa� opanowa�si�, �eby nie powiedzie�: �Vera, Biblia bardzo wyra�nie sugeruje, �e powinna�pój�� i zrobi� to w tej swojej kapliczce".Zarobi�by tylko na S�odki U�miechVery Smith Przeznaczony Wy��cznie dla Niewierz�cych i Pot�pio�nych M�ów.Odrugiej w nocy, przykuty do telefonu, przez który kazano mu c z e k a �, HerbSmith nie s�dzi�, by zdo�a� znie�� ten szczególny u�miech.W telefonie co� stukn�o i inny m�ski g�os, tym razem star�szy, powiedzia�:- Dzie� dobry, panie Smith.- Halo? Kto mówi?- Bardzo przepraszam, �e musia� pan czeka�.Mówi sier�ant Meggs z policjistanowej, oddzia� w Oronto.- Czy chodzi o mojego syna? Co� si� sta�o mojemu synowi? Nawet nie zorientowa�si�, �e usiad� na krzese�ku przy biure-czku stoj�cym w norce telefonicznej.Poczu� si� bardzo �le.- Czy ma pan syna imieniem John Smith, brak inicja�u dru�giego imienia?- Co z nim? Czy czuje si� dobrze?Kroki na schodach.Obok niego pojawi�a si� Vera [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • listy-do-eda.opx.pl